W rankingu wolności gospodarczej bałtycka republika awansowała na 13. miejsce i już tylko biznes w Danii i Irlandii ma się w Unii lepiej. Arto Aasa, szef parlamentarnej komisji ds. Unii, nie ma zaś wątpliwości, że Estonia może zostać numerem jeden wolności gospodarczej w Europie.
– Wyprzedzające nas dziś w rankingu (2013 Index of Economic Freedom – red.) Szwajcaria, Dania i Irlandia są blisko, a nasza przewaga to szybkie wyjście z kryzysu. Dzięki temu możemy się skupić na rozwoju gospodarki. Oczywiście, by zasłużyć na pierwsze miejsce, musimy kontynuować liberalne reformy i utrzymać dyscyplinę finansów publicznych. Estonia osiągnęła wyjątkową pozycję, której nie możemy stracić poprzez działania populistyczne – powiedział Aasa agencji Delfi.
Za darmo w tramwaju
Takim populistycznym pomysłem może się wydać władzom Warszawy (i innych naszych miast) darmowy transport publiczny, którym od Nowego Roku cieszą się tallińczycy. Jest to coś, co polskim samorządowcom kojarzy się raczej z szaleństwem i harakiri robionym samorządowej kasie. U nas w transporcie publicznym ruch cenowy jest tylko w jedną stronę – w górę.
Ale w działaniach tallińskiego ratusza nie ma ani populizmu, ani przypadkowości, ani nieodpowiedzialności. To decyzja przemyślana, starannie przygotowana i skonsultowana z najbardziej zainteresowanymi – czyli mieszkańcami.
Tallińczycy wsparli ratusz w referendum – 75 proc. głosujących opowiedziało się za darmowym transportem. Niby wynik był łatwy do przewidzenia, ale ludzi przekonały nie tylko korzyści ich portfela. Władze estońskiej stolicy argumentowały bezpłatny transport chęcią wsparcia najbiedniejszych i starszych tallińczyków, a także względami ekologii i... ekonomii. Sieć linii autobusowych trolejbusowych i tramwajowych jest dobrze rozwinięta, liczy ponad 700 km. Dotąd dochody z biletów pokrywały 30–40 proc. transportowego budżetu stolicy, więc ratusz do tramwajów i trolejbusów i tak dopłacał, jak robią i polskie samorządy.