Stany Zjednoczone, generując blisko jedną czwartą globalnego PKB, mają największą i najbardziej rozwiniętą gospodarkę świata. W 2007 roku produkt krajowy brutto USA wyniósł ponad 13,8 bln dolarów, czyli niewiele mniej niż zsumowany PKB krajów Unii Europejskiej. Ze względu na liczbę i siłę nabywczą amerykańskich konsumentów Stany Zjednoczone stanowią potężny rynek zbytu zarówno dla rodzimych, jak i zagranicznych producentów. Jednocześnie główną siłą napędową amerykańskiej gospodarki jest konsumpcja, która w roku 2007 stanowiła 70 proc. PKB. Dobra konsumpcyjne stanowią także największą pozycję w wynoszącym 2,3 bln dolarów imporcie. Tak duża ekspozycja gospodarki USA na zachowania konsumenta powoduje, że każdy sygnał świadczący o jego słabości i zmniejszonej gotowości do zakupów może być odebrany jako zapowiedź wolniejszego wzrostu lub, w obecnej sytuacji, recesji. Takim sygnałem jest z pewnością wzrost bezrobocia, którego efektem może być mniejsza skłonność do wydawania pieniędzy. Spadek popytu w USA wpływa negatywnie nie tylko na bezpośrednich partnerów handlowych, takich jak Kanada, Chiny, Japonia czy Niemcy, ale też na kraje rozwijające się, które są z nimi powiązane. Realna siła tego efektu może być różna, czasem niewielka, w zależności od stopnia powiązania. Zmiany światowych indeksów giełdowych w wyniku publikacji rozczarowujących danych o bezrobociu w pierwszy piątek kwietnia, choć widoczne, nie okazały się trwałe. GPW natomiast potwierdziła swoją relatywną odporność na publikację amerykańskich danych makroekonomicznych, kończąc dzień na plusie. Odporność tę wytłumaczyć można najniższym w Europie Środkowo-Wschodniej udziałem inwestorów zagranicznych w obrotach giełdowych. Biorąc jednak pod uwagę panującą obecnie na rynkach niepewność, pesymizm i awersję do ryzyka, należy się spodziewać, że dalszy napływ negatywnych informacji z największej gospodarki świata odciśnie piętno również w naszym regionie.

Piotr Drozd, analityk Deutsche Bank Securities