– Giełdowy dołek w tym kryzysie jest już za nami. Liczymy, że w całym 2009 roku zyski na amerykańskich akcjach będą dwucyfrowe, a to z pewnością przełoży się na inne giełdy – mówi Gregory Brunk, dyrektor w BlackRock, firmie inwestycyjnej zarządzającej ok. 1,3 bln dol. Zrealizowanie tego scenariusza oznaczałoby co najmniej kilkuprocentowy wzrost na amerykańskiej giełdzie do końca 2009 roku. Obecnie indeks S&P 500 jest na 4-proc. plusie.
W ostatnich dniach do kupowania akcji popychały inwestorów informacje sugerujące, że rozwinięte gospodarki mogą się podnieść z kolan. Przekonuje o tym m.in. odbicie wskaźników wyprzedzających koniunktury, takich jak Composite Leading Indicators liczonego przez OECD. Wojciech Białek, główny ekonomista CDM Pekao, przekonuje, że odbicie tego indeksu w dziewięciu ostatnich kryzysach zawsze zwiastowało poprawę w gospodarce. Istotne były też lepsze dane makroekonomiczne z USA z rynku pracy i nieruchomości.
W efekcie najwięcej ze wszystkich rynków wschodzących w ostatnich pięciu dniach wzrosły notowania na parkietach w naszym regionie. Indeks w Pradze zyskał 10 proc., niewiele gorzej było w Warszawie, gdzie WIG20 na chwilę przebił nawet poziom 2000 pkt (w całym tygodniu zyskał 8,8 proc.). Indeks skupiający główne giełdy państw rozwijających się MSCI Emerging Markets trzeci kolejny tydzień zanotował zwyżki. Od swojego dołka z marca tego roku wskaźnik ten urósł aż o 66 proc. Wzrost to w dużej mierze efekt płynących na rynki wschodzące pieniędzy.
Według firmy analitycznej EPFR Global od początku roku inwestorzy wpompowali w akcje rynków wschodzących ponad 26 mld dolarów, z czego niespełna 4 mld w minionym tygodniu – te środki popłynęły głównie na rynki azjatyckie. Tak duży wzrost indeksów może oznaczać, że bez nowych bodźców przynajmniej na jakiś czas rajd byków zostanie wyhamowany. – Informacje płynące z gospodarek nie są już tak złe jak kilka miesięcy temu – mówi Brunk z BlackRock.