Mama naszego czytelnika, pana Andrzeja (nazwisko do wiadomości redakcji), w maju 2004 roku założyła w PKO BP książeczkę mieszkaniową z myślą o swoim wnuku.
– Zadeklarowała, że przez rok będzie wpłacać po 600 zł, by zgromadzić 7,2 tys. zł – opowiada pan Andrzej. – Ale najpierw jednorazowo wpłaciła 6,4 tys. zł, a po niespełna dwóch miesiącach 800 zł. Tak doradziła jej pracownica banku. Mówiła, że nie wpłynie to na wysokość oprocentowania wkładu.
Dziś czytelnik nie pamięta, ile wynosiło oprocentowanie tej lokaty. – Na pewno było wysokie, skoro postanowiliśmy założyć książeczkę – podkreśla.
W zeszłym roku, po śmierci mamy, pan Andrzej poszedł do banku zlikwidować książeczkę i podjąć zgromadzone na niej oszczędności. – Z oddziału banku na warszawskim Mokotowie odesłano mnie z kwitkiem. Musiałem jechać do placówki przy ul. Sienkiewicza. Stamtąd znów skierowano mnie na Mokotów – relacjonuje czytelnik.
Przy bankowym okienku, gdy wyliczono, jakie dostanie odsetki, doznał prawdziwego szoku.