Jednym z bezpośrednich efektów ataku Smitha na kulturę korporacyjną Goldmana, opublikowanego w ubiegłym tygodniu w „New York Times", może być przedłużenie kadencji Lloyda Blankfeina na stanowisku prezesa Goldmana, mimo niesłabnących plotek o jego odejściu. Żaden szef korporacji nie chciałby odchodzić w takich okolicznościach.
Krytyka Smitha kierowana jest do trzech głównych odbiorców: klientów Goldmana, jego konkurentów i opinii publicznej. Klienci raczej się nie przejmą. Żaden menedżer funduszu hedgingowego albo szef korporacji nie ma złudzeń, że banki bezinteresownie udzielają mu porady lub sprzedają produkty. Na Wall Street Goldman znany jest z płynięcia z prądem. W żargonie rynkowym oznacza to wykorzystywanie informacji od klientów do realizowania własnych strategii transakcyjnych.
Jest to legalne – zakładając, że wiedza ta nie jest wykorzystywana ze szkodą dla klientów – i jest im znana. A klienci wciąż zdają się doceniać pomysły Goldmana, jego finansową potęgę i siłę marki. Jak powiedział mi zarządzający jednego z funduszy hedgingowych: – Korzyści robienia interesów z Goldmanem przewyższają koszty.
Jednak ci, którzy wchodzą dziś na Wall Street, powinni oczekiwać, że będą traktowani bardziej jak partnerzy niż jak klienci. Oszukiwanie konsumentów i chwalenie się tym jest moralnie naganne, ale mapety już na zawsze pozostaną mapetami. W brytyjskim slangu to określenie idioty.