Nie uważam, aby kolejne przymiarki grupy ATM do sprzedaży systemu mPay świadczyły o jego sile. Wręcz przeciwnie.
W 2007 wydawało się, że jest wszystko: standard płatności, efektowny start mPaya i rychłe wsparcie tego systemu przez cały rynek komórkowy. Gdyby właściciele systemu i partnerzy całą parą zaczęli promocję i budowę sieci akceptantów, to i popularność szybko by się znalazła, system rozwinąłby się technologicznie do bardziej zaawansowanej, niż dziś, postaci. A banki - chcąc nie chcąc - zaczęłyby się do niego podłączać, żeby zminimalizować straty. Nie znam biznesowych założeń mPaya z tego czasu i nie wiem, czy starczyłoby dla wszystkich miodku z tego interesu, ale przy odpowiedniej skali prawdopodobnie tak.
Storpedowanie projektu przez Orange i Erę spowodowało, że już po pół roku wszystko zaczęło się sypać. Może to nie był jedyny powód, ale z pewnością odebrał mPayowi status standardu, co było na początku niezbędne. I do dziś mPay wegetuje, a na rynku pojawili się szybko znacznie bardziej dynamiczni konkurenci. To niewiele pomogło.
Nie chcę przez to powiedzieć, że dominacja jednego systemu byłaby na dłuższą metę dobra. Z pewnością nie. Ale do budowy rynku, którego nie było (i nie ma) - owszem, dominacja by się przydała. Gdyby w tym interesie pojawiły się naprawdę duże pieniądze, to z pewnością na rynek wdarłaby się konkurencja. Choćby z pomocą Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów.
Dzisiaj mamy konkurencję i kilka rywalizujących ze sobą inicjatyw różnego sortu. Ale rynku mobilnych płatności w zauważalny sposób to nie napędziło. Wyniki mPaya wskazują na coś wręcz przeciwnego. Niezgoda środowiska teleinformatycznego dała czas bankom na umasowienie kart zbliżeniowych. Co dzisiaj za różnica, czy płacić kartą, czy komórką? Nawet mikropłatności przestają być zaletą systemów mobilnych od kiedy automaty biletowe w autobusach i parkomaty obsługują karty zbliżeniowe. Dzięki zaproponowanej przez mPay technologii USSD sieci komórkowe mogły choć na jakiś czas położyć rękę na rozwoju mobilnych płatności i wysterować go w pożądanym przez siebie kierunku. Dzisiaj muszą dopinać porozumienia z selektywnie wybranymi bankami, albo pogodzić się działaniem mobilnych systemów opartych na transmisji danych. Czym same siebie wpędzają w rolę "głupiej rury". Czy to się nie mogło lepiej potoczyć?