To pozwala przypuszczać, że Google, wzorem innych firm, planuje stworzyć w Internecie odpowiednik oferty proponowanej w USA głównie przez kablówki. Na rynku, na którym większość mieszkańców korzysta już z szerokopasmowego Internetu, oznaczałoby to poważną konkurencję dla tradycyjnych operatorów płatnej telewizji, nie byłoby natomiast konkurencyjne wprost dla takich platform z wideo w sieci jak Netflix, Hulu czy portal Amazona (te dają możliwość wybierania z ich oferty ulubionych programów, a nie oglądania w sieci stacji nadawanych w czasie rzeczywistym).
Problemem, jaki będzie musiał pokonać Google przy tworzeniu streamingowej oferty telewizyjnej w sieci są zaporowe ceny nadawców, którzy najlepsze finansowo oferty prezentują zazwyczaj największym graczom na rynku tradycyjnej płatnej telewizji.
Jak przypomina „WSJ”, Google na różne sposoby istnieje już na rynku płatnej telewizji. Po pierwsze w Kansas City ma Google Fiber – tradycyjną lokalna kablówkę, po drugie: ma YouTube, który zamieszcza płatne treści, po trzecie, ma serwis Google TV, który jest kompatybilny z działaniami sieci kablowych – można z niego korzystać z dekoderów oferowanych przez kablarzy.
Ruch Google’a może wynikać z tego, że w USA coraz więcej mówi się o tzw. cord-cutterach - odcinaczach kabli, czyli klientach rezygnujących z usług płatnej telewizji.
Ze zleconego przez portal Couponcabin.com, a przeprowadzonego przez firmę badawczą Harris Interactive badania wyniknęło niedawno, że 11 proc. Amerykanów miało wykupioną kablówkę lub platformę satelitarną i niej zrezygnowało. 8 proc. nigdy nie miało zaabonowanej płatnej telewizji, przy czym ten odsetek wyższy jest w grupie młodych osób (18-34 lata) – tam wynosi 15 proc. W grupie widzów powyżej 35 roku życia wynosi tylko 5 proc.