Po pierwsze, nie zepsuć, po drugie, ulepszać

Klasa polityczna chętnie słucha bajek, że bank centralny zdejmie z niej ciężar rządzenia – piszą eksperci w polemice z tekstem profesorów Czekaja i Owsiaka.

Publikacja: 23.12.2014 06:37

Maciej Stańczuk

Maciej Stańczuk

Foto: Fotorzepa, Raf Rafał Guz

25 lat polskiej niepodległości to imponujący skok cywilizacyjny i gospodarczy. Polska dogania Zachód we wszystkich podstawowych wskaźnikach definiujących zasobność społeczeństw. Uważamy, że mogłaby doganiać szybciej i lepiej. Ale nie dzięki temu, że zakwestionuje swoją dotychczasową drogę rozwoju.

Sensowna polityka regulacyjna i rozsądny system podatkowy mogą ten rozwój bardzo ułatwić. Ubolewamy, że bardzo trudno w Polsce inicjować dyskusję na ten właśnie temat. W rezultacie istotne rozstrzygnięcia, przesądzające np. o kształcie rynku telekomunikacyjnego, dostępności szybkiego internetu, zapewniające polskiej gospodarce źródła energii (gaz, ropa naftowa), zapadają często poza świadomością opinii publicznej.

Nie zmienia to faktu, że udało nam się zbudować na tyle trwałe fundamenty gospodarki (ze stabilnym systemem bankowym i niską inflacją na czele), że zaskakująco dobrze radzimy sobie w czasach kryzysu i skomplikowanej sytuacji międzynarodowej. Z tym większy zdumieniem czytaliśmy w „Rzeczpospolitej" 21 listopada manifest znanych profesorów ekonomii „Szkodliwa doktryna o szkodliwości długu". Jan Czekaj i Stanisław Owsiak snują w nim wizje szkodliwości redukcji deficytu budżetowego i długu publicznego, kwestionują zasadę niezależności banku centralnego, opowiadają się za monetyzacją deficytów budżetowych poprzez inflację, odwołując się do... przykładów sprzed 350 lat.

Gwoli sprawiedliwości nie są to poglądy całkowicie odosobnione w Europie, podobne idee konsekwentnie głosi np. tradycyjna lewica w Grecji i nowa lewica w Hiszpanii. W Polsce głosiła je Samoobrona pod przywództwem Andrzeja Leppera.

Bank Anglii to zły przykład

Nawiązywanie do praktyk XVII-wiecznej Anglii w kontekście Polski będącej członkiem Unii Europejskiej wydaje nam się z definicji pomysłem karkołomnym. W dodatku historycznie nieścisłym. Bank Anglii z końca XVII wieku nie był bowiem pomysłem na emisję pieniądza w celu dalszego finansowania wojny prowadzonej przez brytyjskie imperium, ale praktycznym pomysłem prywatnych przedsiębiorców na uregulowanie długów króla wobec nich. Wbrew nazwie nie był to klasyczny bank centralny, a pewne jego funkcje pojawiły się znacznie, znacznie później.

Abstrahując od dywagacji historycznych, trzeba odnieść się do tezy głównej panów profesorów, że bogactwo narodów kreuje polityka banku centralnego, o ile tylko umiejętnie dodrukowuje on maksymalnie dużo pieniądza w celu sfinansowania jak najbardziej słusznych i uzasadnionych potrzeb kraju. Rozumiemy, że Jan Czekaj i Stanisław Owsiak uznaliby politykę Roberta Mugabe za przykład nieudolnej sztuki dodrukowywania pieniądza.

Zimbabwe, ongiś perła Afryki, przeszło do historii światowej ekonomii dzięki temu, że po całkowitym podporządkowaniu banku centralnego przez prezydenta Mugabe mogło „chwalić się" banknotami o nominałach wyrażanych w trylionach. Polityka ta nie przełożyła się na wzrost dobrobytu mieszkańców tego pięknego kraju, którzy wraz ze swoimi skromnymi kapitałami masowo emigrują do państw ościennych, stosujących bardziej „ortodoksyjną" politykę pieniężną.

Ryzyko drugiej Japonii

Proponujemy pochylić się nad przykładem Japonii. Wszak to właśnie ona była dla nas niedościgłym wzorem w 1989 roku, a Lech Wałęsa chwilę później obiecywał, że nad Wisłą będziemy mieli „Drugą Japonię". W tym kraju, zgodnie z postulatami Czekaja i Owsiaka, podjęto się „odważnego wykorzystania narzędzi fiskalnych i monetarnych do stymulowania gospodarki". Rezultat jest taki, że bardzo szybko rozmyto tam granicę pomiędzy polityką fiskalną a polityką pieniężną.

Po ostatnich zapowiedziach skupu obligacji korporacyjnych i innych papierów wartościowych zaangażowanie banku centralnego będzie tam w relacji do PKB czterokrotnie wyższe niż amerykańskiego Fedu w szczycie eksperymentu z „luźną" polityką pieniężną.

Jak „odważna" polityka premiera Shinzo Abego przełożyła się na wyniki gospodarcze Japonii w ostatnich dwóch latach? Zwiększenie wydatków publicznych finansowanych długiem, polityka taniego, wręcz darmowego pieniądza spowodowała do października tego roku spadek prywatnej konsumpcji o 5,7 proc. w porównaniu z analogicznym okresem z 2013 r., a realne dochody gospodarstw domowych zmniejszyły się aż o 6 proc. Nic nie wskazuje na to, żeby fatalny trend można było łatwo odwrócić, a zwiększana co roku góra długów publicznych i prywatnych przypomina lawinę śnieżną.

Jeszcze kilka lat temu Japonia mogła w miarę bezpiecznie zdecydować się na zmianę kursu gospodarczego. Zamiast jednak podążać drogą, którą w Niemczech wytyczył ponad dziesięć lat temu kanclerz Gerhard Schroeder, wybrała strategię stawiania wszystkiego na jedną kartę – politykę pieniężną. Rezultat jest przewidywalny: dewaluacja jena. Analitycy czołowych banków inwestycyjnych przewidują ostry zjazd waluty japońskiej do poziomu nawet 150 jenów za dolara. Jakie to będzie miało skutki dla Japonii? Złe. Jakie dla handlu światowego? Fatalne. Wiadomo bowiem, że wewnętrzne problemy Japonii zostaną wyeksportowane na zewnątrz, infekując istotną część gospodarki światowej.

Co ciekawe, każdy entuzjasta „nieortodoksyjnej" ekonomii premiera Abego ani słowem nie wspomina o konieczności prywatyzacji gigantycznego majątku państwowego. Milczy na temat potrzeby poskromienia monstrum biurokratycznego. A to wszystko w sytuacji, w której realne dochody przeciętnego Japończyka spadną od początku 2013 roku do końca 2015 (przy zachowaniu dotychczasowych trendów) o blisko 10 proc.

Uwzględniając podwojenie podatku VAT w kwietniu 2015 r. i drastyczne podrożenie importu ze względu na agresywną politykę walutową, pomimo stałych płac nominalnych, sytuacja przeciętnego obywatela Japonii w szokująco krótkim czasie znacząco się pogorszy.

Skoro takie sztuki „udały" się w dojrzałej i stabilnej gospodarce, tym gorsze rezultaty przyniosłaby taka polityka w dopiero się odbudowującej. Polityka taniego pieniądza jako alternatywa dla koniecznych reform ma w dobie globalnej ekonomii w dodatku ten fatalny skutek, że w wykonaniu największych – USA, Rosji, Japonii, Brazylii – przerzucana skutki na karki tych mniejszych. Temu mamy kibicować?

Czego potrzebuje Europa

Jeśli francuski przedsiębiorca nie jest przekonany, że rynek francuski daje dobre perspektywy zbytu na jego produkty, nie podejmie decyzji o wybudowaniu we Francji nowej fabryki. Cena kredytu nie odgrywa w tym przypadku istotnej roli! Podobnie włoski urzędnik nie zaciągnie kredytu na kupno nowego samochodu, jeśli będzie się bał, że może stracić pracę. Nawet jeśli cena kredytu spadnie do zera.

Europa nie potrzebuje więcej kredytów ani nowych pomysłów na finansowanie długiem projektów infrastrukturalnych

Do podobnej konkluzji zawsze dochodzą banki komercyjne, jeśli nie wierzą w dobre perspektywy rozwojowe kraju, w którym prowadzą działalność operacyjną. To, że łatwo dostępne i tanie refinansowanie (cena depozytów jest bliska zeru) nie zmieni jakościowo ich podejścia, przekonało się większość krajów Unii Europejskiej.

Europa, w tym także Polska, nie potrzebuje więcej kredytów bankowych ani nowych pomysłów na finansowanie długiem projektów infrastrukturalnych. Europa z Polską potrzebują przedsiębiorców, którzy dostrzegą na Starym Kontynencie perspektywę robienia dobrego, rentownego i bezpiecznego biznesu. Nie da się tego osiągnąć bez nowoczesnej infrastruktury, dobrze wykształconych ludzi i racjonalnej struktury kosztów prowadzenia działalności gospodarczej. Ale od tego właśnie jest polityka rządu. Nawet strefa euro nie jest wyspą, na której instytucje w Berlinie, Brukseli czy w Strasburgu rozdają pieniądze i chronią poszczególne kraje przed wyzwaniami globalnej gospodarki.

Brakuje debaty nad wyzwaniami

Dlatego zamiast karkołomnych prób wyjaśniania związku pomiędzy bogactwem narodów a umiejętnością sprawnego drukowania pieniędzy (i to w wykonaniu byłego członka Rady Polityki Pieniężnej!) potrzebujemy sumiennej analizy warunków uczynienia z Polski kraju w pełni konkurencyjnego, awansującego z pozycji producenta podzespołów na twórcę dóbr finalnych. Z doświadczenia wiemy, że klasa polityczna w Polsce do takiej debaty się nie pali. Chętnie też słucha bajek, że ciężar rządzenia zdejmie z niej bank centralny.

Zwróćmy uwagę, że w ostatnim roku nikt z czołowych polityków nie powiedział kilku sensownych zdań na temat poprawienia warunków prowadzenia biznesu w Polsce. Chcąc nie chcąc, trudno w tym kontekście wyrzucić z pamięci pogaduszki z restauracji Sowa & Przyjaciele i skóra cierpnie z wrażenia...

Chwalebnym wyjątkiem jest prezydent Komorowski, który nie tylko zaproponował poważną rozmowę o podatkach w Polsce, ale od słów przeszedł do czynów i złożył bardzo potrzebny projekt zmian w ordynacji podatkowej. Na razie jednak, dopóki wyobraźnię klasy politycznej będzie do czerwoności rozpalało zagadnienie, kto ma być wicewojewodą np. w Opolu czy Gdańsku, a nie kluczowe kwestie gospodarcze, można sobie deliberować o XVII-wiecznej Anglii...

Maciej Stańczuk jest wiceprezydentem Pracodawców RP. Wiesław Walendziak w przeszłości był m.in. szefem Kancelarii Premiera i sejmowej Komisji Skarbu Państwa, od 2004 r. jest przedsiębiorcą. Artykuł wyraża prywatne poglądy autorów

25 lat polskiej niepodległości to imponujący skok cywilizacyjny i gospodarczy. Polska dogania Zachód we wszystkich podstawowych wskaźnikach definiujących zasobność społeczeństw. Uważamy, że mogłaby doganiać szybciej i lepiej. Ale nie dzięki temu, że zakwestionuje swoją dotychczasową drogę rozwoju.

Sensowna polityka regulacyjna i rozsądny system podatkowy mogą ten rozwój bardzo ułatwić. Ubolewamy, że bardzo trudno w Polsce inicjować dyskusję na ten właśnie temat. W rezultacie istotne rozstrzygnięcia, przesądzające np. o kształcie rynku telekomunikacyjnego, dostępności szybkiego internetu, zapewniające polskiej gospodarce źródła energii (gaz, ropa naftowa), zapadają często poza świadomością opinii publicznej.

Pozostało 92% artykułu
DEBATA „RZECZPOSPOLITEJ”
Dyrektywa Women on Boards to także szansa dla biznesu
Ekonomia
Michał Dąbrowski: ARP powinna stać się wehikułem gospodarczym dla polskich firm
Ekonomia
Drozapol rusza ze skupem akcji
Materiał Promocyjny
Mity i fakty – Samochody elektryczne nie są ekologiczne
Materiał Promocyjny
Niezwykła przestrzeń konferencyjna w Warszawie