Ekspertka: Zakończenie roku to święto szkoły, a nie dzień nagradzania „paskowych” uczniów

Nasz system szkolny jest wygodny dla nas, dorosłych. Przypomnijmy, powstał 200 lat temu w Prusach na potrzeby świata, którego już nie ma – mówi dr Marzena Żylińska, germanistka, metodyczka, inicjatorka i współtwórczyni ruchu Budząca się Szkoła.

Publikacja: 19.06.2025 16:42

„Szkołę stworzono według wskazówek diabła” – powiedział znany francuski pedagog Celestyn Freinet. Czy to oznacza, że codziennie tysiące dzieci chodzi do piekła? 

Dziecko lubi przygodę, a umieszczono je w zamkniętych salach. Dziecko lubi wiedzieć, że jego działalność czemuś służy. A zrobiono tak, żeby jego aktywność nie miała żadnego realnego celu. Lubi się ruszać, zmuszono je do bezruchu. Lubi oglądanie, posługiwanie się różnymi przedmiotami, a nauczono je obcować z ideami. Lubi pracować rękami, a pozwolono mu pracować tylko mózgiem. Lubi mówić, skazano je na milczenie. Pragnęłoby rozumować, a kazano mu uczyć się na pamięć. Chce poszukiwać wiedzy, a podano mu ją gotową. 

Dzieci to akceptują?

Niektóre tak. Są dzieci, których celem jest zaspokajanie potrzeb dorosłych, bo to gwarantuje ich aprobatę. Chętnie robią to, czego oczekują nauczyciele i za co są nagradzane. Te zewnątrzsterowne dzieci dobrze funkcjonują w tradycyjnym systemie, gdy są chwalone, gdy dostają nagrody. Dla poczucia bezpieczeństwa rezygnują ze swoich potrzeb, również tych podstawowych, rozwojowych. Ale wtedy tracą zdolność bycia w kontakcie z samym sobą. One uczą się po to, żeby dostać ze wszystkiego szóstki i piątki. Natomiast jest grupa dzieci, które się nie wyrzekają siebie. Wtedy z jednego przedmiotu są świetne, z innego robią tyle, by przejść do następnej klasy.

Są też dzieci, które walczą o swoją autonomię, chcą robić coś, co je interesuje. To dzieci, które potrafią nauczycielowi pokazać, że się nudzą, nie są zainteresowane, nie będą czegoś robić. I wtedy dorośli często mówią, że te dzieci są niegrzeczne i aroganckie. A one tylko walczą o to, by móc się rozwijać zgodnie ze swoimi potrzebami. Wielu dorosłych nie chce albo nie umie tego dostrzec lub zrozumieć.

Dzieci, które nie dostosowują się do systemu, mają w szkole ciężko. Bo bez biało-czerwonego paska i piątek ze wszystkiego nie dostaną się do dobrej szkoły średniej.

Nasz system szkolny jest wygodny dla nas, dorosłych. Przypomnijmy, powstał 200 lat temu w Prusach na potrzeby świata, którego już nie ma. Wtedy to była rewolucja, bo dzieci zamiast pracować w polu, szły do szkoły. Dzisiaj jednak mamy psychologię rozwojową, wiemy o dziecku znacznie więcej, np. to, że każde rozwija się w swoim własnym tempie.

W szkole oczekuje się, że np. dziecko zacznie czytać i pisać mniej więcej w tym samym czasie.

Niestety, w niektórych szkołach tak bywa. Natomiast w podstawie programowej możemy wyczytać, że na opanowanie tych umiejętności uczeń ma trzy lata. Problem w tym, że szkoły często nie stosują się do prawa oświatowego.

Zbyt często patrzy się nie na potencjał dziecka, ale na jego deficyty. Niemiecki neurobiolog Gerald Hüther mówi, że wszystkie dzieci są zdolne. To nie znaczy, że wszystkie są genialne, ale że każde ma jakąś silną stronę, tylko potrzebuje dorosłych, którzy pomogą mu ją odkryć.

Celem zawodów jest wyłonienie najlepszych, najszybszych, ale celem szkoły jest wspieranie rozwoju każdego dziecka

Dr Marzena Żylińska, ruch Budząca się Szkoła

Są dzieci, które bardzo się starają, wkładają dużo wysiłku w naukę, ale z powodu specyficznych trudności, które są od nich niezależne, nie będą dostawać szóstek. Ciężko pracują i wciąż są porównywane z innymi, słyszą „za wolno, za krzywo, gorzej od innych”. Ciągłe porównywanie zniechęca wiele dzieci, niszczy motywację do nauki. Dlatego warto odejść od stopni. 

Oceny też dzieci motywują.  

Jeśli dziecko dostaje szóstkę, to przychodzi do domu dumne. Ale nie mówi, czego się nauczyło, co zrozumiało, co je zafascynowało i poruszyło, ale co dostało. Te stopnie zupełnie odwracają uwagę od tego, czego dzieci się uczą. Oceny powodują, że część uczniów szybko hakuje system i stara się dostawać jak najlepsze stopnie jak najmniejszym nakładem pracy. A przecież nie tego chcemy ich uczyć.

Rozporządzenie z 20 lutego 2019 roku o ocenianiu, promowaniu i klasyfikowaniu mówi o tym, że oceny bieżące mają informować ucznia, co zrobił dobrze, co źle, jak to poprawić. Ale jeśli obok tej informacji jest cyferka, to dziecko już nie czyta tego całego opisu, który jest kluczowy dla procesu uczenia się. A zgodnie z prawem oświatowym ocenianie ma wspierać proces uczenia się, ma pomagać w nauce.

W naszych szkołach często stosujemy metodę „zielonego długopisu”, nauczyciel wskazuje to, co jest dobrze, a to, co jest źle, zostawia. Dzięki temu dziecko widzi swoje postępy. Nad tym, co nauczyciel zostawił, uczeń powinien dalej pracować. Kluczowe pytanie brzmi, jak odróżnić dobre ocenianie od złego. Dobre zachęca dziecko do dalszej pracy, pozwala mu czuć satysfakcję; jeśli źle oceniamy, to nabiera przekonania, że jest do niczego, że i tak nie da rady i wtedy dzieje się rzecz najgorsza – dziecko traci wiarę w sens swojej pracy i przestaje się starać. Bardzo wielu nauczycieli narzeka na brak motywacji u uczniów. Tam, gdzie nie ma stopni, ale jest inny sposób monitorowania postępów, problemy z motywacją są marginalne.

Uczeń pracuje nad czymś, jeśli chce? Braki raczej powinno się nadrabiać.

Żadnego człowieka nie można zmusić do efektywnej nauki. Można zmusić go jedynie do pozorowania nauki. Jeśli tylko zaakceptujemy tę prostą prawdę, to przestajemy mówić: „Musisz, bo będzie klasówka”, i mówimy: „Jeśli chcesz”. A my będziemy je w tym wspierać. Czasami trzeba jednak poczekać na dziecko. Wielu dorosłych nie potrafi sobie wyobrazić, co się dzieje, gdy odchodzimy od „Musisz!” i przechodzimy na tryb „Jeśli chcesz”. Dorosłym, którzy znają tylko tradycyjny model szkoły, oparty na karach i nagrodach, trudno w to uwierzyć. Niektórzy walczą o nie jak o niepodległość, reagują złością, boją się, że ich dzieci nigdzie się nie dostaną, są przekonani, że nikt nie chce się uczyć dla siebie, że wszyscy uczą się dla nagród, albo ze strachu przed jedynkami. Dlatego zapraszamy na spotkania do naszych szkół, które oceniają wspierająco, zgodnie z prawem oświatowym. Pokazujemy, że wyniki nigdzie nie spadają, za to rośnie frekwencja, a dzieci chętniej chodzą do szkoły i lubią się uczyć.

Jeden nauczyciel zawsze pozwala poprawiać stopnie, inny daje na to np. dwa tygodnie. I jak się dziecko w tym czasie nie wyrobi, to trudno.

Opowiem historię: Amelia jest wyjątkowo uzdolniona matematycznie, ale była ciężko chora i zaraz po powrocie do szkoły kazano jej napisać sprawdzian. W jej szkole po chorobie trzeba wszystko umieć, tak jakby chory człowiek mógł normalnie pracować. Amelka napisała ten sprawdzian bardzo słabo. Potem co prawda poprawiła na szóstkę, ale stopień w dzienniku był średnią z pierwszego sprawdzianu i z poprawki. Do piątki na koniec roku zabrakło jej jednej setnej.

Ale jest też Karol, który jest dobrym uczniem, ale nie wybitnym. Amelia często pomaga mu w matematyce. Ale u niego w szkole, jak poprawi na szóstkę, to się wpisuje szóstkę, bo na tyle umie. Nie ma znaczenia, za którym razem zaliczył materiał.

Te dzieci będą składać papiery do tej samej szkoły. Kto ma większe szanse? Karol z szóstką z matematyki czy Amelia z czwórką? To efekt mylenia szkoły z zawodami sportowymi. Celem zawodów jest wyłonienie najlepszych, najszybszych, ale celem szkoły jest wspieranie rozwoju każdego dziecka.

Rywalizacja to nic złego.

Zdrowa rywalizacja jest wtedy, kiedy sami wybieramy dyscyplinę i to my podejmujemy decyzję o wzięciu udziału w zawodach. Ale jeśli dzieci przychodzą do szkoły, stawiamy je na linii startu i mówimy: od dziś będziecie rywalizować z sobą, będziecie ciągle mierzeni, porównywani i ustawiani w hierarchii od najlepszego do najsłabszego. Niezależnie od tego, czy to jest wasza mocna, czy słaba strona. I to się dzieje codziennie, przez wiele lat i przed tą rywalizacją nie ma ucieczki. Czy my, dorośli, byśmy taką presję wytrzymali? Czy my byśmy chcieli tak żyć? 

Czytaj więcej

Mazowiecka kurator oświaty: nie szukajmy haków na uczniów

Rodzice lubią chwalić się stopniami i paskami swoich dzieci.

Tylko czy celem szkoły powinno być dobro niektórych rodziców, czy dobro dzieci? Nauczyciel zawsze powinien wybierać dobro dziecka. Są już w Polsce szkoły, które nie nagradzają najlepszych, ale doceniają trud wszystkich uczniów. Zakończenie roku szkolnego jest świętem całej szkolnej społeczności. To buduje relacje.

Jak to możliwe?

Szkoły, które zrezygnowały ze stopni, mówią, że wraz z nimi zniknęło wiele problemów. Zniknęły też problemy z rodzicami, którzy starali się wywierać presję na nauczycielu, by ten ocenił ich dziecko wyżej, żeby było lepsze od koleżanki czy kolegi.

Wielu nauczycieli twierdzi, że jak dzieci nie mają bata nad głową w postaci złego stopnia, to się nie uczą. Tak samo jak nie uczą się bez prac domowych. 

Nie ma dzieci, które nie chcą się uczyć, ale potrzebują do tego innego środowiska, w którym znajdą coś, co obudzi ich ciekawość, uwzględni ich rozwojowe potrzeby, np. potrzebę ruchu. Można łączyć matematykę z aktywnością fizyczną. Dzieci rzucają piłką, mierząc odległości, i wyliczają średnią z trzech lub pięciu rzutów.

Można się uczyć nie ze strachu przed złą oceną, tylko dlatego, że coś jest ciekawe. Dzieci mają naturalną chęć uczenia się, poznawania świata. Trzy-, czterolatki potrafią wymienić wiele trudnych nazw gatunków dinozaurów, a potem te dzieci idą do szkoły i trudno im nauczyć się po angielsku dni tygodnia. Czy na pewno problem leży w dzieciach?

Dzieci chcą się uczyć, ale inaczej, niż wymaga tego dzisiejsza szkoła. Nie poprzez siedzenie i słuchanie, lecz poprzez aktywność i eksperymentowanie.

Na takie lekcje trzeba czasu. Jak je przeprowadzić w siódmej–ósmej klasie, gdzie nauki jest tyle, że dzieci ledwo to wytrzymują? A w dodatku na koniec jest egzamin, którego nie można poprawić.

Z klasami siedem–osiem jest rzeczywiście ogromny problem, bo materiał z trzech lat gimnazjum – z niewielkimi wyjątkami – został wciśnięty w dwa lata szkoły podstawowej. To szkodliwe rozwiązanie i dla dzieci, i dla nauczycieli. Mam nadzieję, że zostanie to naprawione.

Ale w innych klasach czas jest. Wystarczy zmienić proporcje między tym przeznaczonym na naukę i na pomiar. Każda klasówka, każdy sprawdzian to przerwa w procesie uczenia się. Im więcej testowania, tym mniej czasu na naukę. Od czasu, jak zniesiono obowiązkowe zadania w podstawówce, liczba sprawdzianów – jak szacuję – wzrosła dwukrotnie. I o tyle skrócił się czas na naukę.

I mamy szkołę strachu.  

Tak, szkołą rządzi strach. Dzieci boją się nauczycieli, nauczyciele – dyrektorów i rodziców, dyrektorzy boją się rodziców. I wszyscy boją się kuratorium. Naprawdę, na strachu nie może powstać nic dobrego. Więc najpierw zmieńmy relację, postarajmy się, żeby szkoły były przyjaznymi miejscami, bo dziś z tych systemowych uciekają i uczniowie, i nauczyciele. 

 

„Szkołę stworzono według wskazówek diabła” – powiedział znany francuski pedagog Celestyn Freinet. Czy to oznacza, że codziennie tysiące dzieci chodzi do piekła? 

Dziecko lubi przygodę, a umieszczono je w zamkniętych salach. Dziecko lubi wiedzieć, że jego działalność czemuś służy. A zrobiono tak, żeby jego aktywność nie miała żadnego realnego celu. Lubi się ruszać, zmuszono je do bezruchu. Lubi oglądanie, posługiwanie się różnymi przedmiotami, a nauczono je obcować z ideami. Lubi pracować rękami, a pozwolono mu pracować tylko mózgiem. Lubi mówić, skazano je na milczenie. Pragnęłoby rozumować, a kazano mu uczyć się na pamięć. Chce poszukiwać wiedzy, a podano mu ją gotową. 

Pozostało jeszcze 94% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Edukacja
MEN: Likwidujemy godziny czarnkowe, prace w resorcie już trwają
Edukacja
Sondaż: Polacy popierają zakaz smartfonów w szkole
Edukacja
Ćwiek-Świdecka: Politycy obejrzeli „Dojrzewanie” i chyba też się przerazili
Edukacja
Wybory 2025: Religia, edukacja zdrowotna, prawo jazdy. Jakiej szkoły chcą kandydaci?
Materiał Promocyjny
Bank Pekao nagrodzony w konkursie The Drum Awards for Marketing EMEA za działania w Fortnite
Edukacja
Katarzyna Lubnauer: Będą zmiany w przedmiotach przyrodniczych i na lekcjach WF-u