Odgrywa pan obrażalskiego – słowa te skierował kilka dni temu ukraiński ambasador w Berlinie Andrij Melnyk pod adresem kanclerza Olafa Scholza. Po niemiecku zabrzmiało to niezwykle obraźliwie, bo ambasador użył zwrotu „beleidigte Leberwurst”, co w dosłownym tłumaczeniu oznacza „obrażona wątrobianka”. Taki zwrot w ustach ambasadora był przekroczeniem wszelkich dopuszczalnych granic nawet dla niemieckich mediów odnoszących się z pewnym zrozumieniem do licznych prowokacji ukraińskiego dyplomaty. Posypały się epitety w postaci „nadworny błazen”, oskarżenia o niczym nieuzasadnioną arogancję i ostrzeżenia, że nieokrzesany ambasador szkodzi sprawie, o którą walczy. Nie był to pierwszy z ekscesów Melnyka.
Z takim ambasadorem Niemcy mają do czynienia po raz pierwszy i nie bardzo wiedzą, jak zareagować. – Uderza w czułe miejsce w sytuacji całkowitej kompromitacji niemieckiej polityki wobec Rosji ostatnich dekad i wynikającej z tego pewnego poczucia winy, co uniemożliwia podjęcie polemiki ze strony elity politycznej – mówi „Rzeczpospolitej” prof. Werner Patzelt, politolog z Drezna.
W sprawie Scholza poszło o to, że kanclerz odmówił wyjazdu do Kijowa, reagując w ten sposób na niezaproszenie tam prezydenta Franka-Waltera Steinmeiera. Miała to być swego rodzaju kara dla prezydenta, który był architektem nowej niemieckiej polityki wschodniej. Jako szef dyplomacji w rządzie Angeli Merkel wcielał ją energicznie w życie. Zdaniem ambasadora Melnyka taka proputinowska polityka doprowadziła w końcu do agresji na Ukrainę. W jednym z wywiadów oskarżył nawet prezydenta o budowanie „pajęczej sieci kontaktów z Rosją”.
Czytaj więcej
Szykowane dostawy niemieckich czołgów i innego ciężkiego sprzętu nie złagodziły stanowiska Kijowa w sprawie oskarżeń pod adresem prezydenta RFN.
– To mijająca się z prawdą złośliwość – odpowiedział wtedy w obronie Steinmeiera były szef dyplomacji Sigmar Gabriel (też SPD). Oficjalnych reakcji nie było.