Tym bardziej, że nie tylko środowisko dziennikarskie od lat walczy aby nie było sankcji karnych za słowa, taki jest też trend europejski.
O doktoracie Marka Goliszewskiego, prezesa Business Center Club, stało się głośno dwa lata temu, kiedy zarzucono mu publicznie plagiat i niski poziom pracy, o czym szeroko pisała „Gazeta Wyborcza”. Goliszewski pracę obronił na Uniwersytecie Warszawskim, ale rada Wydziału Zarządzania odmówiła przyznania mu tytułu o co nadal się stara.Teraz ogłosił, że oskarża o zniesławienie (na podstawie art. 212 kodeksu karnego), dziennikarzy „GW” Jacka Żakowskiego, Agnieszkę Kublik i Adama Michnika.
- Zawsze broniłem prawa dziennikarzy do krytyki, nie można jednak mówić o wykonywaniu mandatu społecznego przez redaktorów, którzy rozgłaszają nieprawdziwe i godzące w dobre imię zarzuty. Żakowski i Kublik, oskarżyli mnie de facto o przekupstwo i niską jakość rozprawy, oraz plagiat, mimo, że praca była poddana testom antyplagiatowym - pisze Goliszewski. Wina red. Michnika polegać miała na tym, że nie dopilnował tekstów, że „zezwolił na wypływ nienawiści". Najciekawsze jest to, dlaczego Goliszewski występuje nie z procesem cywilnym o ochronę dobrego imienia, ale na ścieżkę karną, z osławionym art. 212. Co to może znaczy, pytamy praktyków sądowych.
- W procesie cywilnym powód musi wykazać jedynie fakt naruszenia dóbr osobistych, co czyni przez załączenie inkryminowanych artykułów, i opisanie w jaki sposób naruszają jego dobra - wskazuje adwokat Krzysztof Czyżewski. - Naruszyciel musi zaś wykazać, że jego działanie nie było bezprawne, że kierował się np. interesem społecznym.
Potwierdza to adwokat Jerzy Naumann: - W sprawie o ochronę dóbr osobistych sytuacja powoda jest komfortowa, bo to pozwani dziennikarze muszą wykazać, że napisali prawdę. W procesie karnym jest dokładnie odwrotnie: to oskarżyciel prowadzi dowody, czym dąży do przekonania sędziego, że zaszło przestępstwo umyślnego opublikowania wiadomości nieprawdziwych.