Są państwa, gdzie władza wyznacza społeczeństwu ramy, po kim wolno obchodzić publicznie żałobę, a nawet żałobę po żałobie. Wznosi się im mauzolea i pomniki. Ofiary innych tragedii, choćby liczone w dziesiątkach tysięcy, z braku upoważnienia władzy uczczone zostać nie mogą. Nie są nawet nazwane. Pozostają w komunikatach w postaci danych statystycznych. Chcących oddać hołd ich pamięci rozgania policja i wymierza im kary. Zabiera kwiaty i czyści na mokro improwizowane miejsca pamięci. Zabieg oczyszczający staje się konieczny: ślady niepotrzebnej władzy żałoby publicznej mogłyby zakłócić obraz jej sukcesów. A nawet przesłonić kult śmierci „właściwych" bohaterów. Tych, od których wywodzona jest ideologia państwowa.
Brak wspólnoty
W czasach średniowiecznej zarazy w Mediolanie rządził ród Viscontich. Jak pisze Gesa Gottschalk, książę mawiał, że „nikt, choćby Cesarz, a nawet Bóg nie może uczynić niczego na moim terytorium, jeśli ja tego nie zechcę". Mimo 15 proc. ofiar śmiertelnych „nadal prowadzono intrygi, machinacje, gry, polityczne spiski. Tak właśnie rządzący dom Mediolanu spędził te lata, w których całe regiony padały ofiarą Czarnej Śmierci".
Czy podobnego wzorca zachowań nie daje się dziś zaobserwować nad Wisłą? Czy tragedia pandemii i niepewność życia nie powinny były skłonić władzy do zapewnienia spokoju społecznego? Można było nie mnożyć sporów. Pozwolić na skupione przeżycie chorób i żałoby. Wymagałoby to jednak samoograniczenia się. Przesunięcia kalendarza politycznego, rezygnacji z polaryzujących posunięć. Stało się odwrotnie: władza wzmogła ofensywę polityczną przeciwko „wrogom" zewnętrznym i wewnętrznym. Wymuszaniem „jedności ideowo-politycznej" spowodowała masowe protesty i interwencje sił porządkowych. Wielu osobom przydało to dodatkowego bólu. Społeczeństwo wprowadzone zostało w emocjonalny rollercoaster.
Tymczasem pandemia zdołała w Polsce pozbawić życia 101 tys. istnień, ponad wieloletnią średnią umieralności, jak 30 maja br. podał „The Economist". Jeszcze w drugiej dekadzie maja umierało w kraju ponad 300 osób dziennie. Odchodzący nie mogli zostać pożegnani w szpitalach przez najbliższych. Brak rytuałów przejścia spowodował traumy emocjonalne, skomplikował proces akceptacji śmierci i zwiększył cierpienia.
Media publiczne w pierwszej fali pandemii nie ukrywały nawet, że inni mają gorzej. Teraz czas wypełnia relacja z radosnego powrotu do „normy": otwarcie przestrzeni publicznej, szczepienia i Polski Ład. Doświadczeni zaś utratą dostają dwa dni urlopu na pogrzeb, by potem wrócić do pracy. Brak przestrzeni, w której jest pozwolenie na żałobę. Brak też wspólnoty żalu. Ta ma być w Polsce wyłącznie doświadczeniem prywatnym.