[b][link=http://blog.rp.pl/morawski/2010/01/12/inflacji-jeszcze-nie-widac/]skomentuj na blogu[/link][/b]
Dobry bankier centralny to nie taki, który na każde oznaki szybszego wzrostu reaguje wymachiwaniem antyinflacyjną siekierą. Ale taki, który umie ocenić, czy gospodarce można pozwolić spokojnie rosnąć, czy też trzeba ją lekko przytrzymać za rękę. To ekstremalnie trudne zadanie.
Na razie nie wygląda na to, żeby podwyżki stóp procentowych były szybko potrzebne. Mimo masowego wzrostu wydatków rządowych i niskich stóp procentowych inflacja nie powinna się pojawić, dopóki firmy nie zauważą, że presja na wzrost płac jest wyższa niż wzrost produktywności pracowników. Używając łatwiejszych wskaźników, zagrożenie inflacją nie nadejdzie, dopóki bezrobocie nie zacznie się zdecydowanie obniżać. Banki centralne często obliczają poziom stopy bezrobocia, po przekroczeniu którego (w dół) takie zagrożenie się pojawia. Na razie zaś liczba osób bez pracy wszędzie rośnie i ten trend nie zmieni się prędko.
Są jednak zagrożenia dla takiego scenariusza i nie należy zupełnie wykluczać, że banki centralne będą musiały sięgnąć po podwyżki stóp procentowych. Jeżeli ktoś oblicza ryzyko związane ze zmianami stóp, warto, aby pamiętał, jak wszyscy się sparzyli niedawno na niedocenianiu wydarzeń o niskim prawdopodobieństwie.
Po pierwsze, część ekonomistów wskazuje, że wspomniany wyżej bezpieczny dla inflacji poziom bezrobocia mógł się podnieść w ostatnich dwóch latach wskutek obniżenia potencjału światowej gospodarki. Inflacja zatem może się pojawić przy bardzo niskim wzroście PKB i dość wysokim bezrobociu.