Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej. Uczucie to na pewno nie jest obce tysiącom młodych wykształconych Polaków, którzy w "poszukiwaniu lepszego życia" wyjechali do Irlandii, Wielkiej Brytanii, Niemiec i zdobyli tam atrakcyjne posady menedżerów, inżynierów, informatyków, finansistów. Duża część z nich na pewno bez większych wahań przyjęłaby podobne stanowiska w Polsce, zwłaszcza że biorąc pod uwagę relację zarobków do kosztów utrzymania, wskaźnik ten mógłby się okazać nawet atrakcyjniejszy nad Wisłą.

Ale będzie to coraz trudniejsze, bo te miejsca są już obsadzone. Biznes nie znosi próżni, firmy pozbawione najatrakcyjniejszego "lokalnego narybku" zaczęły werbować pracowników z zagranicy. I to z powodzeniem. Dla takiego np. hinduskiego informatyka Polska, która awansuje w światowych rankingach gospodarczych i staje się coraz istotniejszym ośrodkiem biznesowym w Europie, może być kolejnym szczeblem zawodowej kariery, którą planuje zakończyć w Berlinie, Londynie czy Nowym Jorku. Dla firm to też korzyść, bo nie dość, że mogą zdobyć tańszego pracownika, to jeszcze sumiennego i najczęściej znakomicie znającego np. język angielski. Niewykluczone, że za kilka lat rozegra się prawdziwa wojna o intratne posady w polskich przedsiębiorstwach. I może się okazać, że młodzi, wykształceni Polacy zostaną skazani na Irlandię.