W czwartek rano kurs euro w złotych po raz pierwszy w tym roku sforsował barierę 4,60 zł. Po południu za europejską walutę było trzeba zapłacić już ponad 4,69 zł, nawet o 15 groszy więcej niż w środę. To oznacza osłabienie złotego o ponad 2 proc. Polska waluta jeszcze mocniej traciła na wartości wobec dolara, uchodzącego na rynkach za bezpieczną przystań na czas zawirowań. Po południu dolar kosztował nawet 4,21 zł, najwięcej od wiosny 2020 r., czyli apogeum kryzysu wywołanego przez pandemię Covid-19. To oznacza osłabienie złotego o 3,5 proc.
To tylko preludium licznych konsekwencji gospodarczych i finansowych konfliktu na Ukrainie. Ich skala będzie zależała od tego, jak długo wojna potrwa, a także od zakresu sankcji ekonomicznych, które spotkają Rosję.
Czytaj więcej
Roczna inflacja w Unii Europejskiej wyniosła 5,6 proc. w styczniu 2022 r., w porównaniu z 5,3 proc. w grudniu - podał Eurostat. W Polsce wyliczył ją na 8,7 proc.
Zostają tylko stopy
Część ekonomistów zwraca uwagę na to, że w razie eskalacji konfliktu złoty może tracić na wartości bardziej niż inne waluty regionu ze względu na to, że jest najbardziej płynny. Deprecjacja złotego będzie się zaś przyczyniała do nasilenia inflacji w Polsce. Narodowy Bank Polski od pewnego czasu sygnalizował, że życzy sobie umocnienia złotego, aby wzmocnić siłę oddziaływania na gospodarkę podwyżek stóp procentowych. – Kanał kursowy polityki pieniężnej ponownie jest zablokowany – zauważyli na Twitterze ekonomiści z banku Pekao. To może według nich oznaczać, że Rada Polityki Pieniężnej będzie musiała podwyżki stóp jeszcze przyspieszyć. Tym bardziej że wojna na Ukrainie będzie podbijała inflację w Polsce także bezpośrednio, niezależnie od wpływu na kurs waluty.