Tylko metale przemysłowe nie dały się nabrać na spadek kursu dolara. Po raz kolejny sprawdziło się, że im słabsza amerykańska waluta, tym bardziej ropa drożeje. I na odwrót.
Nie wiadomo jednak, na ile trwały będzie efekt tańszego dolara po cięciu stóp procentowych w USA aż o 0,5 proc. Tak samo trudno powiedzieć, czy przy zdecydowanie mniejszym popycie i gromadzących się zapasach ropa naftowa utrzyma się w cenie znacznie powyżej 60 dolarów za baryłkę (68 dol. wczoraj po południu).
W skoku cen ropy zawarta jest nadzieja, że skoro akcje zaczęły rosnąć, to może i gospodarka nie jest w tak złym stanie. Otuchy dodają również pojawiające się tu i ówdzie dobre wyniki dużych firm, które jakimś cudem nie ucierpiały podczas kryzysu. Ale z tego powodu większego popytu na surowce raczej nie będzie. Wczorajszy wzrost cen ropy może się okazać zupełnie oderwany od rzeczywistości.
Nadchodzący tydzień będzie testem cenowym dla rynku ropy. Od 1 listopada zaczną obowiązywać wprowadzone przez OPEC cięcia podaży o 1,5 mln baryłek dziennie.
Znacznie rozsądniej zachowuje się rynek złota, gdzie ceny wprawdzie wzrosły, ale bardziej umiarkowanie. Wczoraj za uncję tego kruszcu trzeba było zapłacić nieco ponad 754 dol., a analitycy nie mogli się nadziwić, że nie było droższe. A to znaczy, że przynajmniej ten rynek zachowuje się normalnie. Podobnie jest na rynku platyny, gdzie realistycznie oceniono kondycję światowej motoryzacji i ceny spadły o połowę. Szans na ich szybki wzrost raczej już nie ma.