Donald Trump zapowiedział, że nie ratyfikuje Partnerstwa Transpacyficznego (TPP), czyli umowy o wolnym handlu z Kanadą, Meksykiem, Chile, Peru, Japonią, Malezją, Singapurem, Wietnamem, Brunei, Australią i Nową Zelandią. Barack Obama umowę podpisał, ale nie skierował jej do Kongresu, bo nie chciał wywoływać kontrowersyjnej debaty w czasie kampanii wyborczej. Nowy prezydent będzie mógł zatem wyrzucić ten dokument do kosza i nawet gdyby Kongres chciał ratyfikacji, to w tej sprawie będzie formalnie bezsilny.
TPP byłby większym blokiem handlowym niż negocjowane porozumienie UE–USA (TTIP). Byłby jednak mniej zaawansowany, bo TTIP jako układ dwóch porównywalnych potęg gospodarczych, będących jednocześnie stabilnymi demokracjami, przewidywał nie tylko ułatwienia dla handlu i inwestycji. Ważną jego częścią jest też zbliżenie regulacyjne i porównywalność standardów technicznych, środowiskowych czy sanitarnych.
– Wycofanie się z TPP nie będzie miało natychmiastowych, bezpośrednich skutków dla gospodarki amerykańskiej. Natomiast zburzy wiarygodność USA jako partnera międzynarodowego. Pozostałe 11 krajów TPP negocjowało z Amerykanami w dobrej wierze, a teraz okazuje się, że porozumienie idzie do kosza – mówi Sebastian Dullien, ekspert think tanku European Council for Foreign Relations.
Pierwszym zagranicznym przywódcą, z którym prezydent elekt spotkał się w swoim apartamencie w Trump Tower, był premier Japonii Shinzo Abe. – Kilka dni później Japonia ratyfikowała TPP, a zaraz potem Trump mówi, że wycofuje się z porozumienia. Wypowiedź prezydenta elekta to wielki błąd – zauważa Peter Chase, ekspert think tanku General Marshall Fund.
Amerykański analityk wierzy jednak, że Trump się zreflektuje już za 65 dni, gdy obejmie urząd. – Trump wielokrotnie powtarzał, że jego priorytetem jest wzrost gospodarczy, a to niemożliwe bez wolnego handlu. Przedstawiał się też jako wielki zwolennik eksportu – mówi Chase. I zauważa, że prezydent elekt zapowiedział zastąpienie TPP porozumieniami dwustronnymi. – Sęk w tym, że TPP to w zasadzie seria porozumień dwustronnych ujętych w regionalne ramy, o czym Trump pewnie jeszcze nie wie – mówi ekspert. Według niego zapowiedzi Trumpa wynikają z jego wiary, że sam zdoła wynegocjować znacznie lepsze umowy. Gdy zetknie się z negocjacyjną rzeczywistością, zrozumie, że nie da się uzyskać wszystkiego.