Premier Donald Tusk w obliczu klęski żywiołowej na południu Polski zdaje się deklarować, że „pieniądze w budżecie państwa są i będą”. Ale okazuje się, że to wcale nie jest takie oczywiste i proste.
Minister finansów musiał się nieźle nagimnastykować, by uruchomić w tym roku 2 mld zł na pomoc powodzianom. Aby w przyszłym roku zapewnić 3 mld zł, konieczna była pilna zmiana projektu ustawy budżetowej. Największe koszty odbudowy po powodzi ma pokryć 20 mld zł z funduszy unijnych dla Polski, które miały iść na inne cele.
Czytaj więcej
- Z całą pewnością powódź zwiększa prawdopodobieństwo nowelizacji budżetu w tym roku. Trzeba jasno powiedzieć, że koniecznym będzie zwiększenie specjalnych rezerw w budżecie na 2025 rok i takie działania będą podejmowane. Kwestia najbliższych dwóch tygodni – powiedział w Radiu Zet minister finansów Andrzej Domański.
Czy budżet jest gotowy na reakcję?
Jaki z tego wniosek można wyciągnąć? Czy polski budżet państwa jest w stanie szybko i adekwatnie odpowiedzieć na finansowe konsekwencje zdarzeń nadzwyczajnych? – I tak, i nie – odpowiada prof. Witold Orłowski z Akademii Finansów i Biznesu Vistula. Tak, bo istnieje przykładowo budżetowa rezerwa na przeciwdziałania i usuwanie skutków klęsk żywiołowych (w 2024 r. było to ok. 1,1 mld zł, w 2025 r. ma to być 3,2 mld zł). Wciąż też jesteśmy stabilnym finansowo krajem i w razie czego bez problemu możemy pożyczyć dodatkowe 10 czy 20 mld zł.
W razie umiarkowanych kosztów budżet państwa może adekwatnie zareagować i się od tego nie „zawali”. – Ale jest też druga strona medalu – zaznacza Orłowski. – Przez lata polityka budżetowa państwa, głównie za rządów PiS, prowadzona była w myśl zasady „stać na wszystko”. Wydatki sztywne, od których nie można odstąpić, zdominowały budżet, a do tego finansujemy je deficytami. Efekt jest taki, że tak naprawdę nie mamy zbudowanej finansowej poduszki bezpieczeństwa na czasy kryzysowe – ostrzega Orłowski.