Ze względu na trudną sytuację budżetu od pięciu lat rząd wprowadza różne rozwiązania „związane z niepowiększaniem świadczeń oraz wynagrodzeń w sektorze finansów publicznych". Mimo to wydatki na ten cel nieustannie rosną – wynika z analizy „Rz".
W 2013 r. mają one wynieść 27,7 mld zł (tylko w państwowych jednostkach budżetowych, bez np. nauczycieli, posłów, Kancelarii Prezydenta itp). To o blisko 700 mln zł więcej niż plan na 2012 r., o 2,1 mld zł więcej niż rzeczywiste wydatki w 2011 r., a także o 5,9 mld zł więcej niż koszty pracy w 2008 r. A to właśnie ten rok jest punktem odniesienia dla zamrożenia wynagrodzeń w administracji.
– To pokazuje bardzo niską skuteczność rządu w ostatnich pięciu latach w ograniczaniu skali administracji w Polsce. Zarówno pod względem poziomu zatrudnienia, jak i budżetu na płace – komentuje Stanisław Kluza, były minister finansów i były przewodniczący Komisji Nadzoru Finansowego. – Fakty i liczby są niepokojące i na pewno sprzeczne z deklaracjami rządu – dodaje.
Z wczorajszych danych GUS wynika, że w administracji (rządowej i samorządowej), średnia płaca (w okresie I–III kw.) wyniosła 4,36 tys. zł, czyli o 1,8 proc. więcej niż przed rokiem i o 18 proc. więcej niż w 2008 r. – Gdyby rząd chciał naprawdę zamrozić wynagrodzenia, powinien ustalić nieprzekraczalne limity budżetu na płace dla poszczególnych jednostek i działów. A tak wykorzystywane są różne luki i furtki – mówi Mirosław Gronicki, były minister finansów.
Najpopularniejszy trik to granie awansami. – Rząd określa, że płaca na danym stanowisku nie może przekroczyć kwoty X. Ale asystenta, by zarabiał więcej, wystarczy awansować na starszego asystenta – twierdzi Gronicki. Dodaje, że do nowych zadań zatrudniane są nowe osoby, którym można zapłacić więcej niż „starym" urzędnikom. – Rozwija też się system premii, nagród, dodatków, choć płaca podstawowa pozostaje ta sama – zauważa Kluza.