– Nie mamy już na czym oszczędzać – część ministrów przekonuje premiera Donalda Tuska, że cięcia w przyszłorocznym budżecie, jakich się od nich domaga, są niemożliwe do przeprowadzenia. Mogłyby ich zdaniem oznaczać, że nie będą w stanie wypełniać zadań w dziedzinach, za które odpowiadają.
Jak dowiaduje się „Rz”, bunt przybiera na sile. W resorcie finansów decydują się właśnie sprawy związane z projektem budżetu państwa na przyszły rok. A plany ministerstwa dotyczące oszczędności są ambitne – deficyt ma być mniejszy aż o 9 mld zł. – Wymagania są ogromne, a te pieniądze trzeba przecież gdzieś znaleźć. Prawda natomiast jest taka, że wielu kolegów nie ma już na czym oszczędzać. Dalsze cięcia u nich mogą oznaczać paraliż. Wiadomo, że na to nikt sobie nie może pozwolić. Stąd właśnie narastający bunt – mówi jeden z ministrów.
Echa protestów docierają nawet do Sejmowej Komisji Finansów. – Ale w okresie tworzenia budżetu tarcia między ministrami są czymś normalnym, więc nie przywiązywałbym do tego zbyt dużej wagi. Trudno się przecież dziwić, że ministrowie walczą o swoje – zwraca uwagę Edward Wojtas (PSL) z Komisji Finansów. – Inna sprawa, że w niektórych dziedzinach naprawdę nie da się już bardziej zacisnąć pasa.
Wojtas nie chce jednak zdradzić, szefowie których resortów buntują się najbardziej.
Rzeczniczka Ministerstwa Finansów Magdalena Kobos też nie chce powiedzieć, z którymi ministrami jej szef ma najwięcej kłopotów. – To naturalne, że każdy chce mieć więcej i nie zgadza się pokornie na cięcia – mówi jedynie.