Gabinet Donalda Tuska odłożył wczoraj do poniedziałku dyskusję nad wskaźnikami, które posłużą do konstrukcji planu finansowego państwa na przyszły rok. Rada Ministrów oczekiwała szczegółowych wyjaśnień od ministra finansów, który wczoraj był w Luksemburgu na spotkaniu ministrów finansów Unii.
Ale jak dowiedziała się „Rz”, w szacunkach przekazanych przez resort finansów premierowi znalazły się 1,5-proc. inflacja i wzrost PKB o 0,5 proc. Wcześniej zakładano, że wzrost PKB wyniesie od 0,5 do 1,3 proc., a inflacja od 1,5 do 1,9 proc. – To konserwatywno-pesymistyczne założenia, ale takich oczekuje się od rządu – stwierdził Radosław Bodys, ekonomista Merrill Lynch. – Lepiej założyć negatywny scenariusz i potem się miło rozczarować. Ale ja uważam jednak, że aż tak źle nie będzie.
[srodtytul]Rynek jest bardziej optymistyczny[/srodtytul]
Prognoza banku Merrill Lynch na 2010 r. wskazuje na 2-proc. wzrost polskiej gospodarki. Szacunki innych instytucji i ekonomistów są mniej optymistyczne – ekonomiści 14 banków, których prognozy zebrała „Rz”, liczą, że będzie to 1,8 proc. Międzynarodowy Fundusz Walutowy prognozuje, że gospodarka będzie rosła w przyszłym roku w tempie 1,3 proc., a Komisja Europejska po bardzo negatywnym założeniu na ten rok, mówiącym o skurczeniu się gospodarki o 1,4 proc., prognozuje na przyszły rok wzrost o 0,8 proc.
Mimo to, jak przekonuje Radosław Bodys, raczej nie należy się spodziewać w przyszłym roku wzrostu dochodów podatkowych. – Wzrost PKB będziemy zawdzięczać głównie wkładowi eksportu netto, a ten dodatkowych dochodów nie przyniesie – mówi ekonomista. – Wyższe wpływy z podatków byłby możliwe dzięki rosnącemu popytowi krajowemu, ale on, jak widzimy po pierwszym kwartale, raczej się kurczy.