Zapisane w projekcie budżetu potrzeby pożyczkowe państwa na przyszły rok wynoszą 54 mld zł. Ale to wielkość tylko tego długu, który trzeba będzie zaciągnąć, aby sfinansować bieżące potrzeby.
W porównaniu z tym rokiem minister finansów będzie musiał na ten cel pożyczyć o 6,6 mld zł więcej – przede wszystkim dlatego, że wyższa będzie dziura w kasie państwa. W przyszłym roku wyniesie 46 mld zł, czyli o 12 mld zł więcej niż w tym. Do tego dochodzi jeszcze m.in. 3,5 mld zł potrzebne na prefinansowania projektów unijnych (które Bruksela nam potem zwróci) oraz 6,5 mld zł na pożyczki, których udziela rząd.
Jednak ten dług to nie wszystko. W 2015 r. ponad 100 mld zł Polska musi przeznaczyć na wykup starych długów, głównie zaciągniętych dziesięć lat temu oraz w latach 2009–2010. – Wówczas dużo pożyczaliśmy i teraz nadszedł czas, żeby ten dług wykupić. To nie znaczy, że się go pozbędziemy, ponieważ, żeby spłacić to zadłużenie, trzeba będzie jednocześnie zaciągnąć nowe – tłumaczy Mirosław Gronicki, były minister finansów. Łącznie więc w przyszłym roku trzeba pożyczyć prawie 155 mld zł, o 28 mld zł więcej niż w tym.
Z pożyczeniem tych miliardów nie powinno być problemu, pod warunkiem że inwestorzy wciąż będą patrzeć na Polskę łaskawym okiem. Pozostaje kwestia ceny. Teraz rentowności naszych obligacji są na najniższych poziomach w historii, w przypadku papierów 10-letnich oprocentowanie po raz pierwszy spadło poniżej 3 proc. Ale kto wie, jak będzie w przyszłym roku.
– Jeżeli Amerykanie zaczną podnosić stopy procentowe, to oprocentowanie naszych obligacji pójdzie w górę. To, gdzie się zatrzyma, będzie zależało od tego, jakie będzie postrzeganie Polski. Jeśli unikniemy poważnych problemów politycznych, powinno być dobrze – mówi Gronicki.