Przedstawiciele OPEC zapewniają, że stracili wpływ na wysokość cen ropy naftowej. Jednak w przeddzień szczytu krajów członkowskich sam rynek zadał kłam tym słowom. Wystarczyło kilka uspokajających komentarzy saudyjskiego ministra ds. ropy i sekretarza generalnego kartelu, że surowca może być więcej, bo wolne moce przerobowe wynoszą 3 mln baryłek dziennie, by cena ropy spadła o kilka dolarów.
Ale analitycy i ekonomiści ostrzegają: ropa jeszcze podrożeje i musimy być przygotowani na ceny 125 – 130 dolarów za baryłkę. – Baryłka ropy za 100 dolarów dla nikogo nie jest dzisiaj zbyt droga – tłumaczy kuwejcki ekspert Khaled Jamili.
Dla kontrastu – litr benzyny w Rijadzie to wydatek równy 30 groszom. – W Europie płacicie więcej, bo wasze rządy żyją z podatków wrzucanych w ceny paliw – mówią przedstawiciele OPEC. – Nie wińcie za to producentów – przekonuje.
Co chwilę słychać zapewnienia, że w Rijadzie nie zostanie podjęta żadna decyzja w sprawie ewentualnego zwiększenia produkcji. Należy ona bowiem do konferencji ministerialnej zaplanowanej na 5 grudnia w Abu Zabi. – Nie chcemy, aby zabrakło ropy, ale nie sądzę, żebyśmy się zdecydowali na zwiększenie produkcji – mówi Abdallah ben Hamad al Attijah, katarski minister ds. ropy. – W każdym razie nie zrobimy tego pod presją, bo i tak ceny ustalamy nie my, ale rynek – perswaduje algierski minister Hakib Chelil.
Ali al Naimi, minister ds. ropy Arabii Saudyjskiej, i Abdallah Salem al Badri, sekretarz generalny OPEC, robią wszystko, aby przełamać wyobrażenie o OPEC jako chciwym bogaczu. Organizacja powołała fundusz rozwojowy, z którego mają być finansowane programy pomocowe dla najbiedniejszych krajów. – Chcemy pokazać OPEC jako partnera importerów – tłumaczy al Badri. – I nigdy nie wykorzystamy ropy naftowej jako broni politycznej – dodaje.