Te oszczędności wprowadził Rick Wagoner, który na stanowisku prezesa GM zastąpił Jacka Smitha i awansował z wiceprezesa odpowiedzialnego za finanse. Wtedy właśnie główny inżynier Gary Altman otrzymał z góry polecenie : tnijcie koszty.
Wagoner ciął wszystko. Zamykał fabryki, obniżał zarobki pracowników, zmniejszał zatrudnienie. Nie zmieniło to faktu, że GM podczas jego zarządzania przeszedł z zysków do start i zanotowało łącznie 85 mld dol. na minusie. Dołożyło się do nich m.in nieudane partnerstwo z Fiatem i plany wspólnej produkcji małych aut. GM wycofał się z tej umowy i zapłacił Fiatowi w 2005 roku 2 mld dolarów. Ostatecznie Wagoner został zmuszony do ustąpienia w 2009 roku po tym, jak GM zbankrutował i nie przetrwałby bez skorzystania z pomocy państwa.
Taniej, znaczy gorzej
Gary Altman miał świadomość, że cięcie kosztów będzie bardzo trudne bez jednoczesnego obniżenia jakości, zaś modele Chevrolet Cobalt i Saturn Ion nie pociągną globalnej sprzedaży aut GM. Zresztą właśnie te Cobalty i Iony znalazły się dzisiaj wśród ponad 1,6 mln pojazdów, jakie zostały objęte akcją przywoławczą, spowodowaną defektami w stacyjkach, co przyczyniło się do 33 wypadków, w tym 12 śmiertelnych. Teraz regulatorzy amerykańskiego rynku sprawdzają kto wiedział o zaleceniach z góry, oraz dlaczego GM tak długo zwlekał z ogłoszeniem akcji przywoławczej, skoro o defekcie wiadomo było dużo wcześniej.
W każdym razie w 2001 roku pojawiły się pierwsze kłopoty ze stacyjką. W 2004 r. konstruktorzy mieli świadomość, że jest to poważny problem. W 2005 r. osoby testujące Cobalty i Iony zwracały uwagę, że ich silnik nagle się wyłączał. Kiedy jednak w zarządzie GM obliczono koszty dobrowolnej akcji przywoławczej i czasu, jaki by zajęła, GM zamknął wewnętrzne dochodzenie. Podobnie było pod koniec 2005 roku, kiedy inżynierowie ponownie chcieli naprawić auta. Ich wniosek został początkowo zatwierdzony, wkrótce później jednak decyzja została zmieniona na negatywną.
Teraz Gary Altman zapewnia,że jego wytyczne dla konstruktorów dotyczyły wyłącznie oszczędności i w żadnym wypadku nie było równoznaczne z budowaniem aut, które mogą być niebezpieczne dla użytkowników. Chodziło wyłącznie o cięcie kosztów i włączenie do tego procesu także kooperantów. Oszczędności i obniżenie kosztów o centy na każdej dostarczanej części wymuszone zostały na wszystkich dostawcach, w tym przede wszystkim na Delphi Automotive, którego biznes był w 95 proc. uzależniony od GM. Ten proces w branży zyskał przydomek „chińskich płac", czyli wymuszania najniższej ceny na rynku. Kiedy okazywało się, że któryś z dostawców nie był w stanie przystosować się do nowych warunków, GM groził, że poszuka kooperantów za granicą.