Maszty telekomunikacyjne od początku budziły społeczne obawy. Przede wszystkim ze względu na brak dostatecznej wiedzy o ryzyku dla zdrowia, jakie miałaby nieść ze sobą emisja pól elektromagnetycznych.
Po wejściu w życie tzw. megaustawy (ustawy o wspieraniu rozwoju usług i sieci telekomunikacyjnych), która doprecyzowała, gdzie można je stawiać i jakie wymagania muszą spełniać, wydawało się, że sytuacja została uporządkowana. Jednak problemy wróciły i operatorzy wskazują, że kłody pod ich inwestycje rzucają urzędy na szczeblu lokalnym, a także sądy administracyjne.
Największe problemy, jak wynika z informacji zebranych przez „Rz", paradoksalnie dotyczą nie nowych stacji, ale tych instalowanych na istniejących już obiektach. Teoretycznie są one zwolnione z uzyskiwania pozwoleń na budowę. Stacje, które mają wysokość powyżej 3 metrów, wymagają jedynie zgłoszenia, a w przypadku tych niższych nie jest potrzebne nawet to.
Praktyka operatorów pokazuje, że nierzadkie są jednak przypadki, gdy tego typu instalacje traktowane są jako oddzielne obiekty budowlane. Odpowiednie urzędy, najczęściej po protestach społecznych, wymagają pozwoleń na budowę, gdy wystarczyłoby zgłoszenie, lub nakazują rozbiórkę istniejącego już obiektu. – Urzędy i sądy dokonują innowacyjnej interpretacji prawa – podkreśla przedstawiciel jednego z operatorów.
Przykładowo, dolnośląski Wojewódzki Inspektorat Nadzoru Budowlanego w tym roku uzasadniał, że stacja bazowa na dachu budynku mieszkalnego jest oddzielną budowlą, ponieważ „nie jest elementem wyposażenia tego budynku przeznaczonego na pobyt ludzi".