Diament, który Calvin Mills, szef firmy CMC Technology Consulting z Luizjany, kupił niedawno swojej narzeczonej, ma 2,62 karata. Piękny klejnot w kształcie gruszki kosztował 22 tys. dol. Zaledwie. Mills twierdzi, że na porównywalnej wielkości diament z kopalni musiałby wydać dziesiątki tysięcy dolarów więcej. Ten pochodzi jednak z laboratorium.
Diamenty stworzone przez człowieka stanowią ułamek wartego 80 mld dol. światowego rynku tych kamieni. Ale technologia idzie do przodu, a popyt na nie rośnie, ponieważ kupujący poszukują świecidełek – po pierwsze – tańszych, a po drugie – wolnych od etycznych rozterek wyrażonych w określeniu „krwawe diamenty".
Dla jasności – nie mówimy tu o imitacji diamentów, takich jak cyrkonie. Kamienie, które „wyhodowano" w laboratoriach, mają dokładnie takie same cechy fizyczne i skład chemiczny jak naturalne. Tworzone są z fragmentu węgla, który umieszcza się w komorze mikrofalowej zawierającej metan lub inny gaz oparty na węglu, a następnie podgrzewa do bardzo wysokiej temperatury, aż osiągnie stan świecącej kuli plazmy. To działanie tworzy cząsteczki, które potrzebują do dziesięciu tygodni, by wykrystalizować się w diamenty.
– Tworzymy nową branżę – uważa Vishal Mehta, prezes firmy IIA Technologies z Singapuru, największego producenta sztucznych diamentów.
Czytaj więcej we wrześniowym numerze „Bloomberg Businessweek Polska"