Polacy przyjmują uchodźców i codziennie organizują żywność dla już ponad miliona ludzi. To kosztuje, fala wolontariuszy wkrótce nie wystarczy, a koordynacji państwa brak. Potrzebne są dostawy z krajów Unii Europejskiej.
Współpraca potrzebna
Wielką improwizacją nazwał ogólnopolski zryw pomocy Rafał Trzaskowski, prezydent Warszawy, w swoim wpisie na Facebooku. Polska radzi sobie z narastającą falą uchodźców, sama Warszawa 28 lutego udzieliła pomocy 1,5 tys. z nich. Tydzień później miasto pomogło już 18 tys. osób, a przez Warszawę przejechało nawet 200 tys. ludzi. Potrzeby rosną błyskawicznie w całej Polsce. Uciekający przed wojną trafiają najpierw na granicę, gdzie dostają pierwszą pomoc i żywność, następnie jadą dalej, nie tylko do dużych miast. Mała gmina Ossa przyjęła około 1200 osób, gmina Zator – 300 dzieci. – Pomoc jest potrzebna wszędzie, potrzeby zmieniają się dynamicznie. Uruchomiliśmy magazyn centralny w Kielcach, skąd wyślemy żywność do poszczególnych banków – mówi Beata Ciepła, prezes Federacji Polskich Banków Żywności. Banki najpierw najwięcej wsparcia wysyłały nad granicę, do Lublina i Rzeszowa, teraz potrzeby mają wszystkie duże miasta.
Pomoc na dłużej
Banki Żywności i Caritas opierają dostawy na zbiórkach ze sklepów dzięki ustawie o niemarnowaniu żywności, Niektóre zbiórki mają charakter międzynarodowy – do Polski trafi 40 ton pomocy z kuwejckiego Czerwonego Półksiężyca.
Na dworcach są rozdawane kanapki i zupy od wolontariuszy. Ale bez koordynacji jest chaos. – Gdy ochotnicy na dworcach piszą, że potrzebna jest zupa, to ludzie mogą ją dowieźć za 5 godzin. A czasem okazuje się, że inni już ją dowieźli – mówi Tomasz Czajkowski, który prywatnie przygotował 50 litrów zupy, a potem miał kłopot ze znalezieniem odbiorców. Gotowanie dużych ilości jedzenia powoli przejmują od prywatnych osób firmy cateringowe. – Pytanie, jak długo będą mogły działać z prywatnych zbiórek. Potrzebne jest wsparcie państwa – dodaje Czajkowski.