Jak poinformowało Ministerstwo Finansów, w 2009 roku Polacy sprowadzili do kraju nieco ponad 693 tys. używanych samochodów. To o ponad jedną trzecią mniej niż rok wcześniej, gdy przywieziono ich przeszło 1,1 mln. W dodatku od ubiegłorocznej jesieni prywatny import coraz szybciej sunie w dół: o ile w październiku był tylko o 3 proc. słabszy niż we wrześniu, o tyle w listopadzie już o 20 proc. słabszy niż w październiku, a w grudniu osłabł wobec listopada o kolejne 17 proc. Ostatni miesiąc roku, w którym sprowadzono 45,3 tys. aut, okazał się najgorszy po styczniu i lutym.
Drastycznie spadły także wpływy z akcyzy. Jeśli w 2008 r. fiskus zarobił na prywatnym imporcie 1,4 mld zł, to w ubiegłym zaledwie ponad pół miliarda.
Jak będzie wyglądał rynek w 2010 r.? Importerzy obawiają się, że może się dalej kurczyć. – Widzimy, jak firmy w regionie zwalniają pracowników. A ludzie boją się większych wydatków, zwłaszcza na samochody – twierdzi Jarosław Lachowicz z autokomisu Radmar w Szczecinie. Sprzedaż w Radmarze szła bardzo dobrze jeszcze poprzedniej zimy. Załamała się w połowie ubiegłego roku. – Od tego czasu nie widać, by coś miało się poprawić – mówi Lachowicz.
W komisie C&C w Myślenicach pod Krakowem sprzedaż zmalała prawie o połowę. Firma importuje auta segmentu premium, nowe i używane, choć nie starsze niż trzy lata. – Popyt mógłby wzrosnąć, gdyby znacząco osłabiło się euro. Albo gdyby rząd zlikwidował odliczenia VAT przy sprzedaży nowych samochodów. Jeśli nic takiego się nie wydarzy, będzie gorzej – uważa sprzedawca Michał Ruman.
To właśnie drogie euro wyhamowało import aut do Polski. W lipcu 2008 roku było warte zaledwie 3,2 zł. Teraz o prawie złotówkę więcej. Na słabszy import wpływa także mniejsza oferta pojazdów. – Liczbę używanych samochodów ograniczyło wprowadzenie dopłat w Niemczech, które są głównym rynkiem dla polskich importerów – tłumaczy szef Instytutu Badań Rynku Motoryzacyjnego Samar Wojciech Drzewiecki.