W październiku 2006 r. płace niższe od połowy przeciętnego wynagrodzenia dostawało 19,9 proc. pracujących, czyli o 1,7 punktu procentowego więcej niż dwa lata wcześniej – wynika z niedawno opublikowanych, przeprowadzanych raz na dwa lata, badań Głównego Urzędu Statystycznego. Jeszcze w 1999 roku grupa najsłabiej uposażonych liczyła tylko 13,4 proc. Z drugiej strony rośnie, choć powoli, grono osób o najgrubszych portfelach. W 2006 roku było ich 3,8 proc., a w 1999 roku – 3 proc. Jednocześnie ich średnie płace rosły dwa razy szybciej niż pracowników o najniższych wynagrodzeniach. Inaczej mówiąc, bogaci bogacą się szybciej niż biedni.
– Te dane pokazują, że w Polsce zwiększa się zróżnicowanie wynagrodzeń z pracy – komentuje prof. Tomasz Panek, wicedyrektor Instytutu Statystyki i Demografii Szkoły Głównej Handlowej. – Ale to zjawisko całkiem naturalne w dynamicznie zmieniającej się gospodarce rynkowej.
Zdaniem Mateusza Walewskiego, analityka Centrum Analiz Społeczno-Ekonomicznych, takie tendencje można zaobserwować we wszystkich krajach rozwiniętych. – W gospodarce opartej na wiedzy, gdzie wysokie kwalifikacje są najbardziej poszukiwane i jednocześnie najlepiej opłacane, osoby bez wykształcenia coraz bardziej odstają pod względem poziomu płac – mówi Walewski.
Ekonomiści podkreślają, że w takiej strukturze płac nie ma nic złego. Byłoby znacznie gorzej, gdyby wynagrodzenia ludzi zarabiających najwięcej rosły, a zarabiających najmniej malały.
Uwzględniając przychody gospodarstw domowych nie tylko z pracy, ale również z innych źródeł, okazuje się, że co prawda rozwarstwienie się pogłębia, ale coraz wolniej.