Teraz mimo wysokich cen ropy nikt nie prognozuje wyższej inflacji, bezrobocia ani recesji z powodu wzrostu cen ropy. Droga ropa pozwala bogacić się jej producentom i zubaża całą resztę. Zatem w dłuższej perspektywie kwota dodatkowych środków wydatkowanych na ropę zrównuje się ze zmniejszeniem sum wydawanych na całą resztę. Wypadkowy skutek tego wszystkiego jest z makroekonomicznego punktu widzenia zerowy. Proszę zwrócić uwagę, że to twierdzenie jest prawdziwe w dłuższym okresie, tzn. zakłada, że wszystkie ceny, w tym wynagrodzenia, dostosowują się do wstrząsu naftowego. Jeżeli jednak ceny poza sektorem nie spadają, skutkiem jest bezrobocie i recesja.
Dane ekonomiczne z ostatnich 30 lat dostarczają argumentów, że ważne są względy krótkoterminowe. Trzy z czterech recesji, które dotknęły światową gospodarkę od 1971 r., poprzedzał cenowy wstrząs naftowy. Sugerowałoby to, że gospodarka globalna – zwłaszcza krajów rozwiniętych – nie była wystarczająco elastyczna, by poradzić sobie z cenowymi wstrząsami naftowymi.
Ben Bernanke, profesor Princeton University, a obecnie prezes amerykańskiego banku centralnego, oraz jego współpracownicy twierdzą, że to niepełny obraz. Uważają, że negatywne konsekwencje wstrząsów naftowych nie wynikały z samego wzrostu cen ropy, lecz prowadzonej w jego następstwie polityki.
Wyniki badań przeprowadzonych przez prof. Bernankego odpowiadają na pytanie, jakiego wpływu wzrostu cen ropy naftowej na wzrost produkcji oczekiwalibyśmy od Fedu, gdyby utrzymał stopy na obecnym poziomie, zamiast je podnosić. Wniosek jest taki, że większość obserwowanego spadku produkcji można przypisać podwyżkom stóp procentowych, a nie wstrząsom naftowym. Przyczyną recesji z lat 70. była monetarna odpowiedź na wstrząs, a nie sam wzrost cen ropy naftowej.
Bernanke doszedł do wniosku, że istnieje „lepsza” polityka monetarna, która mogłaby ograniczać, a nawet eliminować impuls recesyjny wstrząsów naftowych, polegająca na utrzymywaniu stóp na stałym poziomie zamiast ich podwyższaniu.