Zadbane, wypucowane, dobrej marki dodaje prestiżu, a sąsiadów skłania do myślenia o kupnie jeszcze lepszego. Kryzys to zmienia.
Niemieckie koncerny obserwują z troską, jak wydłuża się przeciętny wiek użytkowania samochodów. Dzisiaj wynosi już osiem i pół roku. – Gdyby wyłączyć z tej statystyki samochody służbowe, okazałoby się, że to już dziesięć lat – twierdzą eksperci.
[srodtytul]Elita niemieckiego przemysłu[/srodtytul]
A może być gorzej, bo niemiecki przemysł samochodowy dostał zadyszki. Spada sprzedaż BWM, VW i Porsche, zwłaszcza w USA, gdzie drogie niemieckie samochody zawsze miały zwolenników. Prawdziwe załamanie przeżywa Opel, który zwrócił się już do rządu o pomoc. Potrzebuje miliarda euro na ratowanie swych czterech fabryk w Niemczech. – Nie ma problemu, pod warunkiem że pieniądze nie odpłyną za ocean – odpowiada Michael Gloss, minister przemysłu. Niemcy chcą ratować 30 tysięcy miejsc pracy w fabrykach spółki Adam Opel, a nie tonący koncern General Motors.
W niemieckich firmach samochodowych pracuje prawie 800 tys. osób. Należą do elity niemieckich pracobiorców z zarobkami nierzadko dwukrotnie wyższymi niż średnia krajowa. Mimo kryzysu Audi nadal płaci swym pracownikom przeciętnie 5200 euro miesięcznie. BMW funduje wczasy, premie wakacyjne czy na Boże Narodzenie, nie mówiąc już o własnych programach emerytalnych. Nieco gorzej, ale i tak dobrze, powodzi się pracownikom firm-poddostawców, w których pracuje 300 tys. osób. W sumie co szóste miejsce pracy w niemieckim przemyśle jest bezpośrednio lub pośrednio związane z motoryzacją. Dostarcza ona jednej piątej wpływów eksportowych.