W obliczu rosnącego zagrożenia bankructwem koncernu General Motors, do którego należy Opel AG, niemiecka firma wprowadziła drastyczne cięcia w produkcji. Nowe ograniczenia dotyczą także fabryki Opla w Gliwicach. Ale GM nie składa broni i walczy o przetrwanie. – To nieprawda, że dzisiejszy kryzys to wina obecnych szefów koncernów – stwierdził prezes GM Rick Wagoner w wypowiedzi udostępnionej „Rz”.
Amerykańskie kłopoty są coraz bardziej odczuwalne na naszym kontynencie. Nie wystarczają same przerwy w pracy, dlatego zakład w Saragossie i fabryki niemieckie, a także fabryka Saaba będą pracować tylko przez 30 godzin w tygodniu. Z kolei zakład w Gliwicach, gdzie jutro ma się skończyć kolejna przerwa produkcyjna, przejdzie z pracy trzyzmianowej na dwuzmianową. Zatrudnieni na trzeciej zmianie będą wykonywali prace zlecane dotychczas na zewnątrz firmy. – Żaden z pracowników zatrudnionych na stałą umowę nie zostanie zwolniony z powodu ograniczenia produkcji – zapewnił Przemysław Byszewski, rzecznik Opla w Polsce. Koncern dementował wczoraj pogłoski, jakoby zamierzał się pozbyć niektórych z niemieckich fabryk. Mimo to producent baterii słonecznych Solar Power wyraził gotowość kupna czterech z nich.
Oplowi, mimo kłopotów ze sprzedażą, nie grozi krach finansowy. Władze niemieckie obiecały już, że w razie potrzeby koncern otrzyma gwarancje kredytowe na finansowanie nowych inwestycji. Rząd w Berlinie postawił jednak warunek: ani jedno euro z miliarda, jakie Opel ma otrzymać, nie tylko nie może trafić na konta firmy matki za oceanem, co więcej, musi pozostać w Niemczech. Tym bardziej że problemy finansowe Opla to skutek kłopotów GM, który nie jest w stanie zwrócić firmie córce właśnie miliarda euro.
Motoryzacyjny kryzys zatacza coraz szersze kręgi. O pomoc państwową zwróciło się wczoraj do rządu Gordona Browna brytyjskie stowarzyszenie producentów samochodów. Natomiast członkowie Europejskiego Stowarzyszenia Producentów Aut żądają od KE wsparcia w wysokości 40 mld euro.
Najgorzej jest jednak za oceanem. GM, Ford i Chrysler przekonują, że jeśli nie otrzymają natychmiast pomocy, po prostu zbankrutują. Chodzi o 25 mld dol. – Nam chodzi o znacznie więcej niż ratowanie Detroit – przekonywał wczoraj kongresmenów prezes GM Rick Wagoner. – Chodzi o uratowanie gospodarki USA przed zapaścią – mówił. Upadek koncernów oznaczałby zagrożenie dla pół miliona miejsc pracy i kolejnych 2 mln w firmach związanych z motoryzacją.