A zapasy rosną. A eksport słabnie. Logika ekonomii polskiego górnictwa jest porażająca.

Winny oczywiście jest kryzys – jednak to najprostsze wytłumaczenie, bo chyba tak naprawdę ratuje on tłumaczących się z sytuacji kopalń. Bo choć w całej branży jest źle, bo liczby mówią same za siebie, to zdaniem resortu gospodarki – w samych spółkach węglowych nie jest jeszcze tak źle. Ale gdy pytam ten sam resort o wskaźniki płynności finansowej śląskich spółek węglowych (Bogdanki raport nie obejmuje, Bogdanka podlega MSP) – słyszę stanowcze NIE, bo „działanie takie byłoby nieracjonalne i mogłoby okazać się niekorzystne dla spółek”. No to jak w końcu jest? Jeśli rzeczywiście tak dobrze, to jaki problem pokazać wskaźniki?

Mam wrażenie, że zamiatanie problemów górnictwa pod dywan jest od lat jedynym rozwiązaniem kolejnych rządów, kolejnych ministrów gospodarki. Powód? Jeśli ktokolwiek odważy się głośno powiedzieć, że w górnictwie jest naprawdę źle, natychmiast staje się wrogiem numer jeden całego Śląska. A jeszcze jeśli zrobią to rządzący – w stolicy pojawi się kilkanaście tysięcy górniczych związkowców, którzy i tak postawią na swoim.

Ale przecież w branży nie jest źle, tylko podobno z punktu widzenia Warszawy nie widzi się, że jest tak dobrze. Tylko że ja wciąż czegoś nie rozumiem. Jeśli górnictwo byłoby prywatne, a funkcjonowało tak, jak funkcjonuje dziś, to m.in. wierzyciele dawno stracili by cierpliwość (a właściciele zwłaszcza?). Ale tu jest bufor – państwo. Jak będzie źle – ono coś wymyśli. A kto za to płaci? Państwo płaci, czyli Pan płaci i Pani płaci.

Na pocieszenie można tylko rzec, że inni mają gorzej, skoro na Ukrainie 15 prywatnych kopalń wydobywa 40 proc. surowca, a do wydobycia kolejnych 60 proc. potrzeba aż 120 zakładów państwowych.