Gdy Amazon ogłosił, że trzy kolejne centra dystrybucyjne zbuduje w Polsce, najmocniej zaskoczeni wydawali się Niemcy, którzy liczyli na następne inwestycje amerykańskiej spółki. Jednak trudno się dziwić zmianie kierunku, ponieważ Amazon w Niemczech od dawna nie ma najlepszej opinii, a najgorsze dopiero go czeka.
Ten największy internetowy sprzedawca na świecie jest krytykowany za niskie wynagrodzenia, ale zwłaszcza za wiele dziwnych zasad w stosunku do pracowników, którzy nie mogą ze sobą rozmawiać, nosić zegarków, pić innych napojów niż woda i wiele innych. Największe zaskoczenie wzbudziła informacja, że każdy ruch pracownika jest wciąż monitorowany – ponieważ na każdą czynność ma on z góry określoną ilość czasu.
Związki zawodowe ostro z Amazonem walczą i zapowiadają przeprowadzenie strajku w szczycie obsługi świątecznych zamówień, co fatalnie wpłynęłoby na odbiór firmy zagranicą. Reuters podaje, że Niemcy są dla Amazona drugim co do ważności rynkiem. W 2012 r. Niemcy wydali w Internecie ok. 50 mld euro i pod względem wartości rynku ustępują na Starym Kontynencie tylko Wielkiej Brytanii.
Jednak w Niemczech firma ma jeszcze jeden problem – czyli prowadzone już od kilku miesięcy postępowanie krajowego urzędu antymonopolowego. Zarzuca on Amazonowi nieuczciwe praktyki cenowe. Chodzi o sprzedawanie towarów wystawianych przez różnych partnerów handlowych taniej, niż oni sami oferują w swoich e-sklepach. Oczywiście nie robią tego dobrowolnie, tylko są do takich praktyk zmuszani – inaczej nie ma szans na współpracę z gigantem.
Urząd zarzuca firmie, że z powodu stosowanych przez nią praktyk może zostać zablokowana reforma e-handlu. Jednocześnie nie składa broni, ponieważ ewidentnie firma jest teraz w Niemczech na cenzurowanym. – Mamy instrumenty tortur, których w razie potrzeby możemy użyć – powiedział jego szef Andreas Mundt w wywiadzie dla „Sueddeutsche Zeitung". Nie ujawnił, jakiego typu są to narzędzia ani kiedy można się spodziewać decyzji.