Zaczął się właśnie najgorszy okres w transporcie lotniczym na naszej półkuli (z wyjątkiem kilku dni przed Bożym Narodzeniem i tygodnia po Nowym Roku). Nawet przyszłoroczna Wielkanoc przypada 20 kwietnia, czyli już w okresie lotniczej „rozgrzewki" przed sezonem letnim. Do końca marca jednak trwa rynkowy dołek.
Aby przetrwać ten czas, linie stosują najróżniejsze taktyki. Część z nich czasowo zmniejsza zatrudnienie, likwiduje typowo letnie trasy bądź zmniejsza częstotliwość połączeń. Tak robi Ryanair, który najbardziej elastycznie reaguje na potrzeby rynku.
Tańsze bilety
Linie tradycyjne mają z tym problem. Bo przy wysokich kosztach stałych muszą ostro walczyć o pasażerów.
LOT swoją wyprzedaż prowadzi w środy. W ostatnią można było kupić np. bilety do Brukseli na przeloty od 6 stycznia do końca marca po 469 zł. Przy tym przewoźnik sprzedaje bilety w promocji, mimo że na tej trasie z Polski nie ma żadnej konkurencji. Ryanair wprawdzie lata z Modlina do Charleroi, ale to drugie belgijskie lotnisko jest oddalone o 80 km od stolicy Belgii. Na okres świąteczny LOT dorzuca także loty dreamlinerami na trasach atlantyckich, bo jest to czas zwiększonego popytu. Żeby je jednak zapełnić, ceny pozostały „nieświąteczne".
W ubiegłym tygodniu w Wizzair można było kupić bilety z 20-proc. zniżką, a ceny zaczynały się od 37,2 zł (o 4 zł taniej dla członków Discount Club). Zniżka dotyczy tylko podstawowej taryfy, ale już nie np. opłaty za nadawany bagaż. Krótką promocję – także 20-proc. zniżkę – oferował przez kilka dni Qatar Airways z okazji wstąpienia do sojuszu lotniczego Oneworld.