Ice Music Festiwal co roku przyciąga do położonego mniej więcej w połowie drogi między Bergen i Oslo kurortu narciarskiego Geilo kilkaset osób. Jego tegoroczna edycja ruszyła w tę środę – w sobotę kończy go uroczysty koncert, który tradycyjnie odbywa się o północy.
W tym roku muzycy stworzyli specjalnie na tę okazję brass band. – Widownia, którą co roku liczymy w setkach osób – ale też nie chcemy, by rozwinęła się w tysiące, bo zależy nam na kameralnej atmosferze – to w większości goście z zagranicy. Przyjeżdżają z Wielkiej Brytanii, Francji, Niemiec, Polski, USA, Włoch, Holandii, Danii, Szwecji, a nawet Australii. Podobnie dziennikarze – mówi „Rz" Emile Holba, rzecznik festiwalu.
Biznes wcale nie kruchy
Festiwal ma charakter non profit, ale dzięki sprzedanym biletom i środkom pozyskiwanym przez radę festiwalu udaje się już wyjść na zero.
– Był jeden producent, który przez kilka lat analizował ryzyko takiego przedsięwzięcia, gdyby założyć, że ma przynosić zyski, ale jednak nic z tego nie wyszło, bo samo przygotowanie całego wydarzenia wymaga ogromnego nakładu pracy – mówi Emile. W obecnym modelu impreza odbywa się dzięki rzeszom lokalnych wolontariuszy z Geilo i całego okręgu Buskerud. Co roku bezinteresownie budują z bloków lodu służącą muzykom scenę, a w czasie wydarzenia bez wynagrodzenia sprawdzają bilety, dbają o dźwięk i światło.
Kosztuje jednak, i to według Emile'a sporo, techniczna obsługa całej imprezy – żeby przygotować teren pod festiwal, konieczne jest np. wynajęcie drogich śnieżnych koparek i maszyn do ubijania śniegu.