Minister pracy Martine Aubry przepchnęła w parlamencie jako zdobycz świata poramy skrócenie tygodnia roboczego z 39 do 35 godzin od 2000 r. i zwolnienie z odprowadzania składek socjalnych w zamian za wprowadzenie elastycznego czasu pracy i zwiększenie efektywności. Nowy system spodobał się związkom zawodowym, zwłaszcza centrali CGT związanej z lewą stroną sceny politycznej. Gdy politycy, pracodawcy i eksperci proponują zmianę, związki grożą najróżniejszymi akcjami protestu.
Władze podejmowały od 2002 r. liczne inicjatywy, aby rozszczelnić system 35 godzin, który kosztuje majątek budżet państwa. Same subwencje przekazywane od 2007 r. na zwolnienie z podatku pracy w godzinach nadliczbowych kosztują państwo 4 mld euro rocznie.
Francuzi tak bardzo polubili tę zdobycz socjalną, że trudno im wytłumaczyć, iż to właśnie tak sztywny system pracy z kosztownymi nadgodzinami stał się główną przyczyną problemów budżetowych Francji. (Drugim jest rozdęty sektor publiczny, ale to inny temat.)
Poprzedni prezydent Nicolas Sarkozy wspomniał o konieczności zliberalizowania rynku pracy we Francji, a ta wypowiedź stała się dodatkowym powodem jego przegranej w wyborach prezydenckich. W 2012 r. wygrał przywódca Partii Socjalistycznej, który w tej sprawie - jak w wielu innych - „jest za, a nawet przeciw".
Zwolennikiem odblokowania rynku pracy jest przedstawiciel prawego, socjaldemokratycznego skrzydła w PS, Manuel Valls, obecny premier, który już na początku 2011 r. zaapelował o odejście od "ustawy Aubry", wywołując polemikę. Trwa ona do dziś, strony nie zmieniają zdania. Beton partyjny i związki są przeciwko, pracodawcy i opozycja za zmianami.