Większość europejskich linii przewiduje, że w 2014 r. ich wyniki będą gorsze, niż zakładały. Najczęściej do wykonania planu zabraknie kilkuset milionów euro.
Przewoźnicy tradycyjni, których najwięcej jest właśnie w Europie, najbardziej w tej branży ucierpieli z powodu konkurencji linii niskokosztowych. Europa jest nieduża, najdłuższe loty trwają niewiele ponad cztery godziny, więc pasażer bez problemu może się przemieścić w niezbyt komfortowych warunkach i nie protestuje – bo płaci najczęściej mniej.
Jednym z wyjątków jest LOT. – Nasze wyniki są zgodne z budżetem – mówi „Rz" prezes linii Sebastian Mikosz. To znaczy, że LOT, tak jak zamierzał, wypracuje w tym roku 70 mln zł z działalności podstawowej, czyli z latania.
Kłopotów nie mają też Austrian Airlines i szwajcarski Swiss. Ale obie linie przeszły głęboką restrukturyzację. Podobnie jak w LOT, koszty cięto „do kości". – Podstawą naprawiania naszego biznesu jest przyjęcie do wiadomości, że nie ma co marzyć, by przetrwać, nie zmieniając całych struktur – mówi „Rz" Harry Hohmeister, prezes Swissa. – Nie uda się to, jeśli linie operują ze starymi kontraktami na zatrudnienie pracowników, jakie obowiązywały jeszcze w czasach świetności linii narodowych. Nie jest już możliwe utrzymywanie zasady starszeństwa wśród pilotów – dodaje.
Jego zdaniem inaczej Europa nie będzie w stanie sprostać konkurencji przewoźników znad Zatoki Perskiej i linii tureckich. – Zresztą nie tylko same linie muszą się zmieniać – wskazuje. – Także i Europa musi się zmienić, aby nasze linie stały się konkurencyjne na tle reszty świata. Nie stanie się tak, jeśli nie dojdzie do liberalizacji usług na lotniskach i nie powstanie wreszcie Jednolite Niebo w Europie, czego nie możemy się doczekać – podkreśla.