Ucierpieć mogą co najwyżej urządzenia. Takie, które nie przejdą testów. Wymagania do spełnienia są bowiem iście kosmiczne – rakiety, o których mowa, muszą być w stanie startować i lądować bez żadnych uszkodzeń, podobnie jak samoloty pionowego startu i lądowania. Jeżeli testy zakończą się powodzeniem, do wygrania jest równie kosmiczny budżet, ponieważ Stany Zjednoczone liczą się z tym, że na wynoszenie na orbitę przez Rosjan niedługo nie będzie co liczyć.
Pomysł na rakietę
Wystarczy stworzyć rakietę wielokrotnego użytku. Nie taką, której części przydają się tylko podczas startu, a później odpadają od głównego pojazdu spełniając jedynie rolę wielkich zbiorników paliwa. Rakieta, która wystarczy na długo, będzie w stanie wypracować swojemu użytkownikowi ogromne oszczędności w kosztach wyniesienia czegoś na orbitę. Do tej pory cennik rosyjskiej albo europejskiej agencji kosmicznej (pierwsza operująca z Kazachstanu, druga z Ameryki Południowej) zakładał opłaty na poziomie od 100 do 260 mln dolarów za start takiego pojazdu. SpaceX, firma Elona Muska, jest w stanie zrobić taką operację za 55 mln. Biznesmen stawia na wytwarzanie podzespołów przez własne przedsiębiorstwo i skutecznie zmniejsza koszty.
Rakieta o nazwie Falcon 9 kosztuje 54 mln dolarów. Paliwo do niej to wydatek rzędu zaledwie 200 tys. dolarów. Jeżeli pojazdy mogłyby obsługiwać wiele startów i lądowań, budżety mogłyby się zmniejszać jeszcze bardziej. Problem przed SpaceX leży jednak nie w dopracowaniu technologii, ale w tym, że patent na rakietę wielokrotnego użytku ma główny konkurent Jeff Bezos. Kierowana przez niego firma Blue Origin także pracuje nad kosmicznymi taksówkami i podobnie jak Musk, chce zdobyć kontrakt z NASA.
Z patentem do sądu
Musk przeprowadził już próbę wyniesienia satelitów na orbitę. Blue Origin jeszcze nie, ale nie przeszkadza to w planowaniu umowy z amerykańską agencją kosmiczną. Patent numer US8678321 należy m.in. do Jeffa Bezosa, został zgłoszony już w połowie 2009 roku. Opisuje wynoszenie ładunków przy pomocy członu rakiety, który jest w stanie operować silnikami z ciągiem w obie strony. Przy starcie odrywa się od ziemi, część z ładunkiem w przestrzeń odczepia się na odpowiedniej wysokości i leci dalej, a dopalacz z silnikami opada z powrotem na odpowiednie lądowisko wyhamowując prędkość. Niby nic nowego, ale jednak udało się zdobyć odpowiedni patent.
Musk sądzi się obecnie z Bezosem o prawo do tej technologii. Musi wygrać, jeśli nie chce mieć założyciela Amazonu domagającego się zadośćuczynienia za wykorzystanie nie swojego rozwiązania. Linią obrony Muska jest fakt, że pomysł na lądownik kontrolujący opadanie po starcie jest identyczny z tym opisanym przez Yoshiyukiego Ishijimę w publikacji z 1998 roku poświęconej technologii TSTO (Two Stage to Orbit, dwuetapowego wynoszenia na orbitę). Co więcej, skarga do amerykańskiego sądu nawiązuje także do koncepcji z XVI wieku niemieckiego specjalisty od ogni sztucznych, Johanna Schmidlapa, który już wtedy konstruował dwuczłonowe rakiety zdolne wynosić jego fajerwerki o wiele wyżej niż tradycyjne konstrukcje.