Akcję protestacyjną podjął związek zawodowy United Food and Commercial Workers Union oraz grupa pracowników określająca się jako OUR Walmart. Rozpoczęto ją środowym strajkiem w nowootwartym sklepie w Waszyngtonie. W Los Angeles prowadzony jest z kolei strajk głodowy. W sześciu stanach związkowcy formalnie wręczyli pracodawcy zawiadomienie o strajku. Protestujący domagają się nie tylko podniesienia stawek godzinowych, ale także poprawy świadczeń i zatrudniania osób pracujących w niepełnym wymiarze godzin na pełnych etatach. Zatrudnianie pracowników na pół etatu pozwala Wal-Martowi na unikanie płacenia za niektóre świadczenia, m.in. za opiekę medyczną. "Czujemy się przepracowani, niedopłacani i lekceważeni" – oświadczył podczas protestów Shomari Lewis z Arlington w Teksasie.

Z pierwszych doniesień wynika, że pikiety strajkujących pojawiły się pod około 1600 centrów handlowych Wal-Martu. To nieco mniej niż połowa spośród 3400 wszystkich sklepów należących do tej sieci. Nie zakłóciło to jednak pracy większości sklepów w najgorętszym dla amerykańskich handlowców dniu w roku.

Wal-Mart ograniczył się na razie do oświadczenia, że nie wszyscy demonstrujący są pracownikami sieci, a demonstranci nie do końca podzielają poglądy większości zatrudnionych. To stała taktyka dyrekcji Wal-Martu, która twierdzi, że grupa zbuntowanych stanowi niewielki odsetek spośród ponad miliona pracowników spółki.

Pikietujący nie ukrywali jednak, że zależy im na przesłaniu w świat informacji o prowadzonej walce. W ubiegłym roku aż 22 miliony Amerykanów pojawiło się w sklepach Wal-Martu w piątek po Święcie Dziękczynienia. Nieprzypadkowo też protestujący domagają się podwyżek do 15 dolarów za godzinę. O podobne stawki walczą także pracownicy restauracji szybkiej obsługi.