– Już od grudnia zeszłego roku jesteśmy bardzo dobrze przygotowani do ewentualnego obniżenia rezerwy obowiązkowej – mówił w ubiegłym tygodniu w wywiadzie dla „Rz” Sławomir Skrzypek, prezes NBP.
Za takim posunięciem mocno lobbują banki. Dla nich obniżenie stopy rezerwy obowiązkowej (banki muszą lokować w NBP m.in. część zebranych depozytów) z 3,5 do 2 proc. – taki poziom stopy jest w krajach eurolandu – to uwolnienie dodatkowych miliardów złotych. Jeśli rada zdecydowałaby się obniżyć stopę do 2 proc., to do banków popłynęłoby ponad 9 mld zł. Dziś mają one ulokowane w NBP w ramach rezerwy obowiązkowej ok. 24 mld zł.
Według Dariusza Filara, członka Rady Polityki Pieniężnej, Rada może zdecydować się na stopniową obniżkę stopy rezerw obowiązkowych. Możliwe jest więc, że w środę RPP zmniejszy stopę nie do 2 proc., ale np. z 3,5 do 2,75 lub 2,5 proc.
Członkowie Rady chcieliby, żeby banki tę dodatkową gotówkę przeznaczyły na kredyty dla polskich firm. Ale tak wcale nie musi się stać. Obecnie banki bardziej niż udzielaniem kredytów, szczególnie dla przedsiębiorców, są zainteresowane kupowaniem papierów skarbowych oraz lokowaniem pieniędzy w NBP. Gospodarcza dekoniunktura pogorszyła bowiem kredytową wiarygodność firm.
W piątek bank centralny sprzedał siedmiodniowe bony pieniężne za 13,5 mld zł. Popyt na nie przekroczył 26 mld zł. Bankowców zdziwiła więc decyzja NBP, który nie przyjął wszystkich ofert. Co zrobili bankowcy? Ulokowali na rachunku w NBP 7,5 mld zł przy oprocentowaniu 2,75 proc. Wczoraj natomiast kupili od ministra finansów 52-tygodniowe bony skarbowe za 2,4 mld zł. Zresztą byli gotowi na nie wydać blisko 7 mld zł. Wśród możliwych działań NBP mających zachęcić banki do zwiększenia akcji kredytowej dla firm wymienia się także obniżkę stopy depozytowej z 2,75 do 0 proc.