Zobaczyć Kresy

Bez poznania historii i dziedzictwa dawnych ziem wschodnich Rzeczypospolitej nie będziemy w stanie zrozumieć samych siebie - pisze Grzegorz Górny

Aktualizacja: 23.08.2008 08:33 Publikacja: 23.08.2008 02:28

Nowogródek na XIX-wiecznej litografii według rysunku Napoleona Ordy

Nowogródek na XIX-wiecznej litografii według rysunku Napoleona Ordy

Foto: Rzeczpospolita

W „Eseju o duszy polskiej” Ryszard Legutko pisze o pewnym zerwaniu ciągłości historycznej, jakie nastąpiło w Polsce po 1945 r. Jednym z jego elementów była utrata ziem nazywanych Kresami. Na mocy porozumień zawartych w Jałcie i Poczdamie Polska wydziedziczona została z ponad połowy swojego przedwojennego terytorium. Aż 52 proc. powierzchni II RP znalazło się poza granicami PRL. Były to ziemie szczególnie ważne dla formowania się polskiej tożsamości narodowej.

W czasach nowożytnych największy wpływ na kształtowanie narodowej świadomości miała literatura. Na zbiorową wyobraźnię Polaków w największym stopniu oddziaływały zaś „Pan Tadeusz” Adama Mickiewicza i „Trylogia” Henryka Sienkiewicza. Nie jest przypadkiem, że akcja tych utworów rozgrywa się na ziemiach nazywanych Kresami: na Litwie, Białorusi i na Ukrainie. O żywotności obu dzieł świadczy sukces ich kinowych ekranizacji dokonanych przez Andrzeja Wajdę i Jerzego Hoffmana. Wyobraźnia narodowa Polaków ukształtowana została w dużej mierze przez pejzaże kresowe, ukraińskie stepy, litewskie bory, poleskie bagna, podwileńskie rojsty, naddnieprzańskie brzegi. To na tych ziemiach toczy się akcja „Konrada Wallenroda”, „Księdza Marka”, „Nie-boskiej komedii”, „Zamku kaniowskiego” i wielu innych XIX-wiecznych utworów, w których ciągle powracają pytania związane z naszym bytem narodowym i historycznymi dramatami.

Z terenami tymi związane były życie i twórczość takich osobowości, jak Adam Mickiewicz, Juliusz Słowacki, Joachim Lelewel, Seweryn Goszczyński, Aleksander Fredro, Mieczysław Karłowicz, Marian Zdziechowski. To właśnie tam znajdują się magiczne miejsca polskiej literatury, takie jak Drohobycz Brunona Schulza czy Huculszczyzna Stanisława Vincenza.

Także dla pisarzy powojennych ziemie te stanowią nieustanny punkt odniesienia, by wspomnieć Tadeusza Konwickiego, Włodzimierza Odojewskiego i Juliusza Stryjkowskiego. Wielkie Księstwo Litewskie jeszcze długo po tym, jak przestało istnieć, nadal pozostawało małą ojczyzną i Czesława Miłosza czy Józefa Mackiewicza. Lwów natomiast jako miasto rodzinne pojawia się w twórczości Józefa Wittlina, Zbigniewa Herberta, Adama Zagajewskiego i Stanisława Lema.

Polscy artyści często wywodzili się z warstwy ziemiańskiej i w dworkach, w których się wychowywali, mieli piastunki wywodzące się z rusińskiego lub białoruskiego ludu. To one w dzieciństwie opowiadały im ludowe bajki i przekazy, nasycając wyobraźnię artystyczną młodych paniczów wschodnim folklorem. Mickiewiczowskie „Ballady i romanse” czy „Dziady” są tego najlepszym przykładem.

W murach dawnego klasztoru Bazylianów w Wilnie znajdują się cele, w których odsiadywali wyroki filomaci i filareci, z Mickiewiczem na czele, a wśród nich cela, w której dokonała się przemiana Gustawa w Konrada. W tym samym mieście w kościele akademickim obejrzeć można galerię sław uniwersytetu założonego przez Stefana Batorego, z pierwszym rektorem, największym kaznodzieją w dziejach Rzeczypospolitej Piotrem Skargą. We Lwowie znajduje się katedra, w której król Jan Kazimierz składał śluby, i unikatowa kolekcja malarstwa polskiego z płótnami Grottgera, Matejki, Malczewskiego, Wyspiańskiego, Weissa, Wojtkiewicza, Wyczółkowskiego. Takich miejsc związanych z historią i kulturą Polski jest na Wschodzie znacznie więcej, by wspomnieć tylko Brześć, Grodno, Berdyczów, Krzemieniec, Nowogródek, Stanisławów czy Tarnopol.

Józef Piłsudski, pochodzący z Wileńszczyzny, powiedział: „Polska jest jak obwarzanek. Wszystko, co najlepsze, znajduje się na jej brzegach”. Po II wojnie światowej wschodnie brzegi zostały urwane.

U trata Kresów oznaczała amputację pewnej części polskiego dziedzictwa i świadomości historycznej. Uczyniła wielką wyrwę w pojmowaniu przez Polaków własnych dziejów i tożsamości. Sprzyjał temu okres PRL z fałszowaniem historii i wymuszonym milczeniem na temat tych terytoriów.Dziś, po upadku komunizmu, wielu historyków i publicystów podkreśla, że tym okresem w naszych dziejach, do którego powinniśmy się odwoływać, by sięgać po wzorce pozytywne, jest Rzeczpospolita Jagiellonów.

W czasach jagiellońskich Polska była stawiana innym krajom za wzór do naśladowania przez takich myślicieli, jak Michel de Montaigne czy Erazm z Rotterdamu, który pisał wprost: „Polonia mea est”. Żydzi, wypędzeni z większości krajów Europy Zachodniej, bezpieczne schronienie oraz najlepsze warunki pomyślnego rozwoju znaleźli właśnie w Rzeczypospolitej, którą nazwali Paradis Judeorum (Rajem dla Żydów). Tu cieszyli się takimi przywilejami, jakich nie mieli w innych państwach, i stworzyli unikatowy w skali ówczesnego kontynentu własny samorząd.

Gdy Francja pogrążała się w bratobójczych walkach po krwawej nocy św. Bartłomieja, Polacy podczas konfederacji warszawskiej proklamowali tolerancję religijną. Nic dziwnego, że Rzeczpospolita nazywana była wtedy także Paradis hereticorum (Rajem dla heretyków), gdyż innowiercy cieszyli się u nas wolnością religijną.

Ów tolerancyjny charakter Rzeczypospolitej związany był w dużej mierze z charakterem polskiego katolicyzmu, który choć był dynamiczny i misyjny, unikał jednak środków przymusu i opierał się na poszanowaniu wolności. To właśnie delegacja polska, z Pawłem Włodkowicem na czele, wywarła duży wpływ na obrady Soboru w Konstancji (1414 – 1418), głosząc, że „wiara ma nie być z przymusu” i sprzeciwiając się idei oraz praktyce nawracania pogan na chrześcijaństwo metodami siłowymi.

To nie Wolter w swym „Traktacie o tolerancji”, lecz Jan Zamoyski w polskim sejmie oświadczył innowiercom, że dałby sobie rękę obciąć za ich nawrócenie, lecz dałby drugą rękę, gdyby miano im zadać gwałt. Nie znaczy to, że był obojętny religijnie – podczas pochodów na Wschód Stefana Batorego patronował zakładaniu kolegiów jezuickich, które stały się żywymi centrami ewangelizacji. Drogi Polski i Zachodu rozeszły się jednak, gdyż Rzeczpospolita odrzuciła barbarzyńską zasadę „cuius regio, eius religio”, która zdominowała wówczas życie publiczne na Zachodzie. Spadkobiercą tej polskiej tradycji był w XX wieku Karol Wojtyła, który podczas Soboru Watykańskiego II tworzył deklarację o wolności religijnej „Dignitatis humanae”. Znalazło się w niej znamienne zdanie: „prawda nie inaczej się narzuca jak tylko siłą samej prawdy, która wnika w umysły jednocześnie łagodnie i silnie”.

W czasach jagiellońskich Rzeczpospolita stworzyła odrębny projekt cywilizacyjny rywalizujący na Wschodzie z projektem moskiewskim. Wśród elit rosyjskich XVII wieku kultura polska była szalenie popularna. Język polski był wówczas wręcz obowiązujący na dworze moskiewskim. Kręgi bojarskie i mieszczańskie chętnie przyjmowały polskie obyczaje, mody, literaturę i sztukę.

Ta fascynacja wynikała z faktu, że polska demokracja szlachecka była dla części bojarów i mieszczan bardziej atrakcyjna niż azjatycka satrapia carów. Nieprzypadkowo powstało w Moskwie „stronnictwo polskie”, które dążyło do unii z Rzecząpospolitą, a po jego upadku wiele ruskich rodów (jak Massalscy, Mścisławscy czy Szachowscy) wyemigrowało do Polski, przedkładając wolność nad tyranię. Koniec wpływów polskich w Moskwie zbiegł się ze zniszczeniem warstwy, która mogła stanowić alternatywę dla carskiego despotyzmu.

Wyrazem owej wolnościowej wizji, która miała tak wielką siłę przyciągania, może być chociażby tekst unii polsko-litewskiej w Horodle (1413), który zaczyna się od słów: „Nie dozna łaski zbawienia, kogo nie wesprze miłość. Ona jedna nie działa marnie: promienna sama w sobie, gasi zawiści, uśmierza swary, użycza wszystkim pokoju, skupia, co się rozpierzchło, podźwiga, co upadło, wygładza nierówności, prostuje krzywe, wszystkim pomaga, nie obraża nikogo, a ktokolwiek się schroni pod jej skrzydła, ten znajdzie bezpieczeństwo i nie ulegnie niczyjej groźbie. Miłość tworzy prawa, włada państwami, urządza miasta, wiedzie stany Rzeczypospolitej ku najlepszemu końcowi, a kto nią pogardzi, ten wszystko utraci. Dlatego też my wszyscy zebrani, prałaci, rycerstwo i szlachta, chcąc spocząć pod puklerzem miłości i przejęci pobożnym ku niej uczuciem, niniejszym dokumentem stwierdzamy, że łączymy i wiążemy nasze domy i pokolenia, nasze rody i herby…”.

Ten akt unii „wolnych z wolnymi, równych z równymi” fascynował i przyciągał innych. W 1454 roku stany pruskie, gdzie dominowała ludność czysto niemiecka, wypowiedziały posłuszeństwo zakonowi krzyżackiemu i zwróciły się o przyłączenie do Rzeczypospolitej. W 1561 roku o to samo poprosiły Polskę zniemczone Inflanty. Nasz model republikański pociągał wielu bardziej niż rosyjskie samodzierżawie czy niemiecki absolutyzm.

Dalekie echa owego projektu wolnościowego, skierowanego do ludów znajdujących się pod jarzmem tyranii, odnaleźć można w „Posłaniu do ludzi pracy Europy Wschodniej”, jakie we wrześniu 1981 r. wystosowali delegaci na I Zjazd „Solidarności” w Gdańsku.

Swego czasu Piotr Semka zauważył, że polskiej młodzieży trudno będzie zrozumieć nasze dzieje, jeśli nie będzie jeździć za naszą wschodnią granicę, by zwiedzać i oglądać ślady dawnej polskiej świetności. Nieznajomość bowiem własnej historii grozi tym, że nie będziemy w stanie zrozumieć samych siebie. A dzieje Polski jagiellońskiej są nierozerwalnie związane ze Wschodem.

Podróżując na Kresy, możemy pojąć w sposób zmysłowy to, co do tej pory dostępne było dla nas tylko intelektualnie. Nic nie zastąpi bezpośredniego obcowania i odczuwania, dzięki którym lepiej możemy poznać genius loci naszych przodków. Co innego przeczytać, że kogoś zauroczyły stepy, a co innego samemu poczuć to zauroczenie.

Dopiero zwiedzając Lwów, miasto czterech katedr (rzymskokatolickiej, greckokatolickiej, prawosławnej i ormiańskiej), możemy się przekonać, czym była wielowyznaniowa rzeczywistość Rzeczypospolitej. Pielgrzymując do greckokatolickich sanktuariów w Zarwanicy, Hoszowie czy Uniowie, możemy zobaczyć żywotność największego projektu ekumenicznego w dziejach mającego pojednać prawosławny Wschód z katolickim Zachodem – unii, która narodziła się na Kresach, w Brześciu Litewskim.

Po II wojnie światowej Polska stała się krajem niemal jednoetnicznym. Na jej terenach zabrakło nie tylko licznych mniejszości, ale nawet materialnych śladów ich obecności. Na przykład, żeby zapoznać się z zabytkami Ormian polskich, którzy przez wiele stuleci tworzyli u nas ważną i wpływową diasporę, należy pojechać na Ukrainę: do Lwowa, Kamieńca Podolskiego, Truskawca, Jazłowca, Śniatynia czy Kut nad Czeremoszem. Kto chce zobaczyć karaimską świątynię – kienessę – musi jechać do Trok na Litwie.

Na wschodnich ziemiach Rzeczypospolitej powstał też chasydyzm – wyjątkowy ruch odnowy religijnej w łonie judaizmu. Tam też pozostało wiele związanych z nim miejsc, jak choćby Okopy św.Trójcy, gdzie urodził się twórca chasydyzmu Baal Szem Tow, Międzybuż, gdzie został pochowany, a gdzie urodził się jego prawnuk, wielki mistyk Nachman z Bracławia, czy Humań, gdzie co roku na grób tego ostatniego, na święto Rosz ha-Szana zjeżdżają się tysiące chasydów z całego świata. Miejsca te stały się turystycznymi atrakcjami mijającego lata, po tym jak piosenkarka Madonna, zafascynowana obecnie kabałą, wyznała, że jej marzeniem jest podróż na Ukrainę i odwiedzenie grobów tamtejszych cadyków.

Dopiero stojąc na murach zamku w Chocimiu i spoglądając na przeciwległy brzeg Dniestru lub wdrapując się na basztę Wołodyjowskiego w twierdzy kamienieckiej, można odczuć – właśnie odczuć, a nie tylko zrozumieć – co to znaczy, że Polska była przedmurzem chrześcijańskiej Europy przed najazdami Turków. Świadczy o tym chociażby katedra rzymskokatolicka w Kamieńcu Podolskim. Kiedy w 1672 r. miasto znalazło się pod okupacją turecką, Osmanowie zamienili katedrę w meczet, do którego dobudowali minaret. Kiedy po 27 latach Polacy wrócili na te ziemie, nie zburzyli minaretu, lecz na jego szczycie ustawili złotą figurę Maryi depczącej stopami półksiężyc. Do dziś z daleka widać złotą poświatę wokół głowy Matki Boskiej otoczonej wieńcem z 12 gwiazd.

Na Wschodzie pozostało wiele miejsc kultu maryjnego, by wspomnieć chociażby Ostrą Bramę w Wilnie. Jedną z najczęściej odwiedzanych przez Polaków świątyń jest też wileńskie sanktuarium Bożego Miłosierdzia (dawny kościół Świętej Trójcy) ze słynnym obrazem namalowanym według wskazówek św. Faustyny Kowalskiej. Wydaje się zresztą, że Kościół jest jedną z niewielu instytucji w Polsce, którą dbają o utrzymywanie żywych kontaktów ze Wschodem. Przykładem są liczne pielgrzymki do miejsc związanych z katolickimi świętymi, których losy złączone były z tymi ziemiami, m.in. z Janem z Dukli, Andrzejem Bobolą, Jozafatem Kuncewiczem.

Wiele osób przyjeżdża dziś na Kresy, by odwiedzić groby swoich bliskich. W pobliżu każdego niemal większego miasta, najczęściej w okolicznym lesie, znajduje się miejsce straceń, w którym hitlerowcy mordowali miejscowe elity i ludność żydowską. To m.in. Ponary pod Wilnem, Wzgórza Wuleckie pod Lwowem, Las Bronowicki pod Drohobyczem, Czarny Las pod Stanisławowem. Na Wołyniu i w Galicji są też setki miejscowości, które stały się miejscami kaźni kilkudziesięciu tysięcy Polaków zamordowanych przez ukraińskich nacjonalistów w 1943 i 1944 roku. Jest także wiele miejsc martyrologii ludności polskiej zabitej przez Sowietów, by wspomnieć tylko Łukiszki w Wilnie czy Zamarstynów i Brygidki we Lwowie.

Niektórzy Polacy traktują z tego powodu wizyty na Wschodzie jak podróż do krainy umarłych, do świata, który już nie istnieje. Trochę przypomina to odczucia żydowskiej młodzieży, która przybywa do naszego kraju na wycieczki w ramach Holocaust tour i postrzega potem Polskę jak jedno wielkie cmentarzysko Żydów.

Tymczasem Polacy nadal żyją na Ukrainie, Białorusi, Litwie i Łotwie, pielęgnują swoją tożsamość, tworzą organizacje, wydają gazety, prowadzą działalność społeczną i kulturalną. Warto jeździć na Wschód nie tylko po to, by się stykać ze śladami polskości, ale także z samymi Polakami. By zapoznać się z ich doświadczeniem zachowania chrześcijańskiej wiary i świadomości narodowej w warunkach ustroju, który w porównaniu z wprowadzonym w Polsce był o wiele bardziej okrutny i bezwzględny. W podwileńskich wioskach do dziś zresztą zachowały się tradycyjne obyczaje weselne, pogrzebowe, które w Polsce już dawno zanikły, a tam są nadal żywe.

Podróże na Wschód to także dobra okazja, by spotkać się i zrozumieć Ukraińców, Białorusinów i Litwinów. Przez wiele stuleci nasi i ich przodkowie byli mieszkańcami tego samego państwa. Wielonarodowa Rzeczpospolita to nasze wspólne dziedzictwo. Wiktoria pod Grunwaldem w 1410 r. to triumf zarówno Polaków, jak i Litwinów. Niepodległa Białoruś, zanim do władzy doszedł Aleksander Łukaszenko, jako święto swego wojska obchodziła dzień zwycięskiej bitwy stoczonej w 1514 r. pod Orszą przez wojska Rzeczypospolitej pod wodzą księcia Konstantego Ostrogskiego. Dla Ukraińców z kolei ważnym wydarzeniem historycznym pozostaje udana obrona przed Turkami Chocimia w 1621 r., którą dowodzili hetman Jan Karol Chodkiewicz i kozacki ataman Piotr Konaszewicz Sahajdaczny.

Wiele narodów, dokonując strategicznych wyborów na przyszłość w obszarze geopolityki, odwołuje się do pewnych tradycji historycznych obecnych w ich dziejach. Jeśli Ukraińcy, Białorusini i Litwini, którzy przez wiele stuleci żyli we wspólnym organizmie państwowym zarządzanym przez Polaków lub Rosjan, nie chcą się wyrzec całkowicie swojej historii, mają do wyboru pielęgnować własne tradycje związane z Rzecząpospolitą albo z Imperium Rosyjskim. Nieprzypadkowo Łukaszenko, który wybrał opcję autorytarną i promoskiewską, rozpoczął na Białorusi walkę z symbolami i odniesieniami nawiązującymi do I Rzeczypospolitej.

Z kolei na Litwie, gdzie zwyciężył kurs demokratyczny i zachodni, widać zwrot ku dziedzictwu Rzeczypospolitej. Chociaż nowoczesna tożsamość narodowa Litwinów kształtowała się w dużej mierze w opozycji wobec Polski oraz idei jagiellońskiej, jednak ostatnio widać, że tradycja ta wraca do łask. Przykładem może być wspólne świętowanie przez parlamenty Polski i Litwy rocznicy Konstytucji 3 maja jako osiągnięcia obu narodów.

Otwartą kwestią pozostaje wybór, jakiego dokonają Ukraińcy. Tradycja geopolityczna Bohdana Chmielnickiego, który walczył z Polską i zawarł ugodę z Moskwą, była z chęcią wykorzystywana w czasach komunistycznych i także dziś jest mocno eksploatowana przez kręgi prorosyjskie. Ma ona dużą nośność, ponieważ Chmielnicki pozostaje bohaterem narodowym dla wszystkich Ukraińców, niezależnie od ich orientacji politycznej. Z drugiej strony istnieje tradycja hetmana Iwana Mazepy i atamana Semena Petlury, którzy sprzymierzyli się z Rzecząpospolitą, by walczyć z Moskwą. Jeżeli Ukraińcy odrzucą rosyjski model i postawią na kierunek europejski, będzie to równoznaczne z wyborem tych tradycji, które dzielą z nami, a które łączą się z dziejami Rzeczypospolitej.

O ile Imperium Rosyjskie rozrastało się metodą zbrojnych podbojów, o tyle drogę rozwoju Rzeczypospolitej stanowiło zawieranie unii. Był to sposób budowania jedności zarówno w sferze politycznej, czego przykładem polsko-litewskie traktaty unijne w Krewie, Horodle i Lublinie, jak w sferze religijnej, o czym świadczy zawarcie unii brzeskiej. Dziś Polska znajduje się w innego rodzaju Unii. Włoski filozof i polityk Rocco Buttiglione podaje jednak Rzeczpospolitą jagiellońską jako najlepszy przykład głębokiej i udanej koegzystencji narodów i kultur, z którego wzorców powinna czerpać Unia Europejska.

Warto więc jeździć na ziemie zwane Kresami. Nie tylko po to, by zanurzyć się w przeszłości. Ale także, by wiedzieć, jaką przyszłość – i dlaczego – wybrać.

Autor jest publicystą, współzałożycielem i redaktorem naczelnym kwartalnika „Fronda”

Plus Minus
Walka o szafranowy elektorat
Plus Minus
„Czerwone niebo”: Gdy zbliża się pożar
Plus Minus
Dzieci komunistycznego reżimu
Plus Minus
„Śmiertelnie ciche miasto. Historie z Wuhan”: Miasto jak z filmu science fiction
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Plus Minus
Irena Lasota: Rządzący nad Wisłą są niekonsekwentnymi optymistami