Pokazuje to, że Polacy rozumieją, iż program 500+ ma swoje blaski i cienie.

Poprawi się oczywiście stan portfeli 2,7 mln gospodarstw domowych, a na rynek trafi w tym roku ok. 17 mld zł (w kolejnych latach 23 mld zł) dodatkowych pieniędzy. Niektóre firmy już ostrzą sobie zęby na zwiększony popyt konsumentów, którzy mogą rzucić się do sklepów kupować smartfony, tablety, laptopy, gry, telewizory, a nawet meble czy sprzęt AGD. Apetyt na nowych klientów mają też branże usługowe: turystyczna, rozrywkowa czy edukacyjna.

W sumie sektor prywatny na pewno na tym zarobi. Nie będą to jednak krocie. Owszem, 23 mld zł jest ogromnym transferem z budżetu państwa do gospodarstw domowych, ale w skali całej gospodarki nie jest to kwota aż tak duża. W 2015 r. na konsumpcję Polacy wydali ponad bilion złotych, więc na tym tle owe 23 mld zł nieco tracą swój blask. Na dodatek spora część tej kwoty nie trafi do polskich przedsiębiorstw. Dużą część dóbr, zwłaszcza tych najbardziej technologicznie zaawansowanych, sprowadzamy z zagranicy.

Zalety programu 500+ nie powinny jednak przesłaniać podstawowej reguły – każdy wydatek z budżetu pochodzi z podatków, które płacimy wszyscy. Pieniędzy na świadczenia wychowawcze rząd też nie wyjął z cudownego sejfu ani nie wygrał w superloterii. Po prostu, by nam dać te 23 mld zł, rząd drugą ręką będzie musiał wyciągnąć je z naszych kieszeni.

Jestem zwolenniczką dodatków na dzieci, ale też rozumiem, że to tylko zmiana redystrybucji dochodu narodowego, a nie cudowny lek na bolączki polskich firm.