Portfel emeryta

Mimo dokonującej się od kilku lat w świecie finansów rewolucji indeksowej u nas proponuje się system, w którym przyszli emeryci będą płacić za niepotrzebną im usługę „aktywnego zarządzania" ich oszczędnościami.

Publikacja: 02.01.2019 21:00

Portfel emeryta

Foto: Adobe Stock

Gdy czyta się książki Johna Bogle, założyciela pierwszego funduszu indeksowego, zauważa się, że głównym problemem, na który autor zwracał uwagę, jest erozja etosu instytucji finansowych. Przestały one być powiernikami dbającymi o interesy swych klientów, stając się zamiast tego sprzedawcami pobierającymi wysokie opłaty za swoje usługi.

Zagadka braku kosztowej konkurencji

Jednym z wymownych tego przykładów są wyliczenia Burtona Malkiela pokazujące, że pomiędzy rokiem 1980 i 2010 aktywa amerykańskich funduszy inwestycyjnych zwiększyły się 135 razy, a dochody z pobieranych przez nie opłat wzrosły 141 razy. Oznacza to, że amerykańskie fundusze inwestycyjne przejęły dla siebie całość dochodów ze wzrostu skali. Nie dość tego: mimo że bardzo szybko rosła w tamtym czasie liczba funduszy inwestycyjnych (z niespełna 600 do prawie 9 tysięcy), rosła także wysokość pobieranych przez nie opłat.

Zapyta ktoś: jak było możliwe, że tysiące funduszy nie konkurowały z sobą, obniżając opłaty? Ta pozorna zagadka wynika z typowego dla branży konfliktu interesów. Skoro wynagrodzenia zarządzających zależą od wielkości dywidend wypłacanych właścicielom, a ich źródłem są dochody z opłat, to ostatnią rzeczą, o jakiej się myśli, jest ich obniżanie.

Trzeba też wziąć pod uwagę, że i pośrednicy oferują swoim klientom takie produkty, od których instytucje finansowe płacą im wysoką marżę. A kogo stać, by ją płacić? Tych, którzy sami pobierają wysokie opłaty. Przykładem są fundusze arbitrażowe (hedge funds). W ostatnich latach osiągały zabawnie wręcz niskie stopy zwrotu, a i tak były powszechnie zachwalane jako świetna inwestycja.

Do obniżania opłat przymusiła fundusze inwestycyjne dopiero rewolucja indeksowa. Od kilku lat Amerykanie masowo przenoszą swoje oszczędności do pasywnie zarządzanych funduszy indeksowych, które pobierają opłaty liczone w setnych procenta. Takie opłaty pobierają teraz między innymi trzy największe na świecie fundusze inwestycyjne: Black Rock, Vanguard i State Street, a miażdżąca większość ich aktywów jest zarządzana pasywnie.

Edukacja ekonomiczna a rebours

Rewolucja indeksowa jest opóźnionym pokłosiem tego, co mówi na temat inwestowania na rynku kapitałowym teoria finansów. A mówi ona, że najlepszym sposobem inwestowania oszczędności emerytalnych jest ulokowanie ich w pasywnie zarządzanych funduszach indeksowych, czego zwolennikami są wszyscy ekonomiści, którzy za swój wkład w teorię portfela zostali uhonorowani Nagrodą Nobla. To jednak długo nie przebijało się do zwykłych ludzi. Winny był jednak nie tylko marketing branży, ale także edukacja ekonomiczna, o której tak stale (nie tylko u nas) się trąbi. A w tym przypadku mamy do czynienia z edukacją a rebours.

Opowiada się na przykład przyszłym emerytom nieustannie o stopach zwrotu, jakie ponoć osiągną, mimo że wiadomo, iż nie wiadomo, jakie te stopy będą. Gdyby to było wiadome, to fundusze emerytalne oferowałyby z góry ustalone dochody. Kiedyś takie tworzono. Nazywano je defined benefit. Dzisiaj jednak już nikt ich nie tworzy. Przyniosły duże straty bilansowe i ból głowy, o jaki przyprawia amerykańską klasę polityczną pytanie o to, jak te straty pokryć.

W ramach edukacji ekonomicznej a rebours nie informuje się przyszłych emerytów, że od ponad pół wieku wiadomo (za co William Sharpe dostał Nagrodę Nobla), iż w długim okresie najlepszą relację stopy zwrotu do ryzyka oferuje pasywnie zarządzany portfel rynkowy. Dlatego długoterminowy inwestor – jakim jest przyszły emeryt – nie potrzebuje, by ktokolwiek zarządzał jego składkami aktywnie, nabijając niepotrzebnie koszty transakcyjne.

Nie mówi się przyszłym emerytom, że z punktu widzenia ich przyszłych dochodów najważniejsza jest wysokość opłaty, jaką pobierają instytucje finansowe. A ta jest w przypadku funduszy indeksowych wielokrotnie niższa niż w funduszach zarządzanych aktywnie. Legendarny za życia Warren Buffet od lat mówi przy każdej okazji, że lokowanie oszczędności emerytalnych w funduszach indeksowych jest najlepszym rozwiązaniem dla zwykłych ludzi. Tak właśnie ulokował kapitał mający zabezpieczyć przyszłość żony, a żonę kocha się przecież najbardziej.

W ramach edukacji ekonomicznej a rebours nie informuje się przyszłych emerytów, że chcąc poznać, jaką część dochodów z lokowania składek emerytalnych przejmą instytucje finansowe, trzeba stosować procent składany. Dopiero wtedy widać, że jest ona dużo większa, niż się powszechnie sądzi.

Proste rozwiązanie

Nie ma jednak potrzeby, by przyszli emeryci sami liczyli procenty składane w arkuszu kalkulacyjnym. Tak jak banki mają teraz obowiązek podawania rzeczywistej rocznej stopy oprocentowania (RRSO), tak samo instytucje finansowe powinny mieć obowiązek podawania, jaki będzie ich skumulowany (w całym okresie składkowym) udział w dochodach z lokowania powierzanych im oszczędności emerytalnych. Taki wskaźnik mógłby się nazywać na przykład SUDOE (skumulowany udział w dochodach z oszczędzania na emeryturę).

Żeby było jasne, wskaźnik ten nie powinien brać pod uwagę samej tylko opłaty za zarządzanie. W PPK ma ona wprawdzie wynosić nie więcej niż 0,6 proc., ale nie obejmuje dużych – w przypadku zarządzania aktywnego – kosztów transakcyjnych. W takiej sytuacji wzięcie pod uwagę samej tylko opłaty za zarządzanie nie odzwierciedlałoby adekwatnie SUDOE.

O tym, jak jest to ważne, świadczy porównanie wyników analiz przedstawionych w dwóch artykułach. Pierwszy z nich, zatytułowany „Arytmetyka kosztów inwestowania", opublikował w 2013 r. William Sharpe. Oszacował w nim, że udział funduszy inwestycyjnych w dochodach z inwestowania lokowanych w nich oszczędności emerytalnych wynosi 20 proc. Sharpe wziął jednak pod uwagę samą tylko wysokość opłat za zarządzanie. Dlatego rok później John Bogle opublikował artykuł „Arytmetyka całkowitych kosztów inwestowania", w którym uwzględnił także koszty transakcyjne i inne elementy kosztów, które ponoszą fundusze aktywnie zarządzane, a są one trudne do skalkulowania na podstawie powszechnie dostępnych statystyk. Ostatecznie Bogle oszacował, że udział aktywnie zarządzanych funduszy inwestycyjnych w dochodach z lokowanych w nich oszczędności emerytalnych wynosi nie 20 proc., lecz 60 proc. William Sharp podziękował Johnowi Bogle za rozszerzenie jego analiz.

Obowiązek podawania przez instytucje finansowe SUDOE zmusiłby je do konkurencji kosztowej, co byłoby z korzyścią dla przyszłych emerytów. Trudno także założyć, że stałoby się coś strasznego, gdyby stopy zysku na przykład właścicieli TFI obniżyły się wskutek tego znacznie poniżej ich dzisiejszego poziomu, bardzo wysokiego w porównaniu z innymi branżami, i zbliżyły się do wysokości, jaka charakteryzuje przedsiębiorstwa.

Autor jest profesorem ekonomii, wykładowcą SGH, byłym członkiem RPP.

Gdy czyta się książki Johna Bogle, założyciela pierwszego funduszu indeksowego, zauważa się, że głównym problemem, na który autor zwracał uwagę, jest erozja etosu instytucji finansowych. Przestały one być powiernikami dbającymi o interesy swych klientów, stając się zamiast tego sprzedawcami pobierającymi wysokie opłaty za swoje usługi.

Zagadka braku kosztowej konkurencji

Pozostało 95% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację