Premier odstaje od wizerunku przaśno-ludowego PiS wizerunkiem skutecznego technokraty. Równocześnie udało mu się szybko zdobyć serca prawicowego elektoratu i zapewnić lojalność w partii. Ostatnio opowiadano mi, jak premier odwiedzał jeden z okręgów wyborczych. Mieszkańców zapewniał o nowych inwestycjach w regionie, każdemu miał coś miłego do powiedzenia. Ale największe wrażenie zrobił, gdy podziękował lokalnemu posłowi. Postać ta, zupełnie nieznana w Warszawie, jest bardzo ważna w regionie. Prostym gestem premier zjednał sobie sympatię lokalnych działaczy.

Ryzyko jednak polega na tym, że – stawiając na Morawieckiego – PiS uczyniło go równocześnie głównym celem ataków. Jeśli to od wizerunku premiera zależy wynik PiS, oczywiste jest, że uwaga opozycji koncentruje się na nim. I każdy jego błąd zostanie bezwzględnie wykorzystany.

Czytaj także: PO kontra Morawiecki, czyli do sądu z granatem

Premier ma jedną cechę wspólną z prezydentem. Zarówno Andrzej Duda, jak i Mateusz Morawiecki podczas spotkań z wyborcami dają się tak ponosić wiecowym emocjom, że tracą kontrolę nad politycznym przekazem. Teza premiera o tym, że PiS zbudowało więcej dróg i mostów niż PO, nie wytrzymuje nie tylko konfrontacji z faktami, ale nawet ze zdrowym rozsądkiem. Opozycja nie mogła tego fałszu nie wykorzystać i po sądowej batalii wygrała.

Przekonywanie przez sztab PiS, że Morawiecki wcale nie przegrał, bo sąd oddalił część wniosku PO, że nie nakazał mu przeprosin, lecz jedynie sprostowanie nieprawdziwej informacji, jest zrozumiałe. Wyborcy żyją w bańkach i są w stanie wybaczyć lubianym przez siebie politykom każde kłamstwo. Ale akurat tym razem może się to okazać ryzykowne. Walka toczy się nie o głosy prawego sektora, ale o wyborców bardziej umiarkowanych. A tym trudniej będzie znieść to, że popularny premier został sądownie przyłapany na kłamstwie, a jego partia nazywa to zwycięstwem. Radykalni wyborcy wszystko kupią, umiarkowanych też można oszukać, ale chcą, żeby ich „lepiej i piękniej kuszono”.