Utrzymywanie publicznej iluzji, że wybory odbędą się w terminie jest szkodliwe. Choć zapewne służy rządzącym, którzy mają bezprzykładną ekspozycję medialną swoich działań.W czasach, kiedy wszystko jest polityką, trudno by nie była nią walka rządzących z koronawirusem.

Czytaj także: Szułdrzyński: Przesuńmy termin wyborów

Niebywale szybko znaczną rozpoznawalność zyskał relatywnie świeży w  polityce min. Łukasz Szumowski. Z badań IBRIS wynika, że jest rozpoznawany przez ponad 80 proc. respondentów, a nie cieszy się zaufaniem ledwie 17 proc.

Nie mniej wyrazistą twarzą walki z epidemią jest premier Mateusz Morawiecki, który bez wątpienia również buduje swoją wiarygodność. Jeśli polska walka z pandemią będzie skuteczna, obaj politycy wysforują się na szczyty rankingu wiarygodności publicznej.

Zabić ich może za to klęska państwa, załamanie systemu medycznego i bezradność administracji. Tego, rzecz jasna nikt nie chce, ale negatywnego scenariusza wykluczyć nie można. Wielu epidemiologów zapowiada, że fala zachorowań i związanych z nią zgonów dopiero przed nami. Tak więc misja obu polityków, twarzy Polski walczącej z pandemia jest jak jazda na narowistym koniu, dość ryzykowna.

O opóźnionych wyborach nie chce za to mówić prezydent Andrzej Duda. Mimo, iż stan epidemiczny pozbawia go najskuteczniejszego z instrumentów kampanii, czyli osobistych spotkań z elektoratem, jego szanse są wciąż największe.

To, z biegiem czasu, przy scenariuszu odłożenia wyborów może się zmienić. Jarosław Kaczyński przestanie być zakładnikiem partyjnej nominacji Andrzeja Dudy, będzie miał czas na wycofanie się z jego poparcia i ponowne wskazanie innego nominowanego, logiczne wydaje się sięgnięcie po jednego z dwóch bohaterów narodowych zmagań z koronawirusem. Dlatego Duda wydaje się zaklinać rzeczywistość, by wybory odbyły się w terminie.

Niestety jest to coraz mniej prawdopodobne. W najgorszej sytuacji są kontrkandydaci z opozycji. Odcięci od spotkań z wyborcami, niemal nieobecni w telewizji. Ta zresztą ogranicza do minimum  programy publicystyczne skupiając się, co zrozumiałe, na informowaniu o postępach walki z chorobą. Zostaje im internet, choć to wciąż żałośnie mało.

Racją opozycji winno być więc wywalczenie uczciwego, równorzędnego przedstawiania kandydatów w telewizji publicznej (przynajmniej do momentu oficjalnego komunikatu o przesunięciu terminu wyborów).  

Mam świadomość, że to postulat karkołomny, ale trudno go nie zgłaszać. Tylko pokazywanie kontrkandydatów w TVP na równych prawach współgra z apelami rządzących o współpracę opozycji z rządem w dobie zagrożenia. Każda inna praktyka będzie ordynarnym oszustwem wyborczym, którego nowemu  prezesowi Maciejowi Łopińskiemu i staremu-nowemu doradcy Jackowi Kurskiemu historia nie zapomni.

Dlatego pozwalam się ten apel zgłosić. Niech TVP sprosta powadze chwili, a nie wykorzystuje sytuacji do ukrytej propagandy. Czy jest na to szansa?