Politycy PiS przyznają w kuluarowych rozmowach, że mocne ideologiczne wątki w ostatnich wystąpieniach Jarosława Kaczyńskiego mają jeden kluczowy cel – zmobilizować wyborców prawicy. A nic tak dobrze nie mobilizuje, jak poruszanie tematów światopoglądowych. Ale ruch Kaczyńskiego mógł być też odpowiedzią na manewry przewodniczącego PO Grzegorza Schetyna. Jeśli zestawić w jedną całość kilka jego posunięć, widać, że wyciągnął wnioski z wyborów do PE i postanowił zabezpieczyć prawą flankę.

Po ogłoszeniu „jedynek" KO wielu konserwatywnych wyborców PO mogło przeżyć zawód. Jedynym integralnym konserwatystą na pierwszym miejscu był Paweł Kowal. Później odbyła się poważna batalia o losy Kazimierza Ujazdowskiego, którego Schetyna wystawił do Senatu z Warszawy. Z lewej strony rozległy się krzyki, że to skandal, że wyborcom liberalnym każe się głosować na byłego pisowca. Hejt na Ujazdowskiego pokazał, jak oderwane są od rzeczywistości społecznej liberalne i lewicowe elity. Ujazdowski to umiarkowany polityk, którego jedyną „winą" jest to, że jest katolikiem. Od początku rządów PiS krytykował demontaż sądownictwa, przypominając, że dla konserwatysty ważne są instytucje i podział władzy. Ale co bardziej zaangażowani przedstawiciele elit warszawki i krakówka uznali, że Ujazdowski to pisowiec i już. Schetynie powinna się była wówczas zaświecić lampka alarmowa. Doskonale bowiem wie, że te elity nie lubią też jego. Środowiska, dla których autorytetem jest „Gazeta Wyborcza" czy „Newsweek", tolerują Schetynę jako zło konieczne. Tego, kto może powstrzymać PiS. Ale go wcale nie lubią. Zresztą, czy łatwo jest Schetynę lubić?

Lider Platformy zdał sobie sprawę, że jeśli odda Ujazdowskiego, to sam będzie następny. I że jeśli będzie układał listy wyborcze pod dyktando rozhisteryzowanych celebrytów i celebrytek, nigdy nie wygra z PiS. Równocześnie widząc, że lider PiS zaczyna swym radykalizmem, wojną ze środowiskami LGBT irytować umiarkowane centrum, postanowił sam złożyć temu elektoratowi propozycję. Po ataku na paradę równości w Białymstoku nie dał się wciągnąć w licytację z lewicą na postulaty progresywne i powoli wyciszał to zagadnienie. Temat umarł nawet w Warszawie, która rozpoczęła wojnę ideologiczną, podpisując kartę LGBT+ – ostatnio władze przyznały, że jeśli chodzi o edukację w stolicy, jak na razie wszystko pozostaje po staremu. I gdy tylko prezydent Rzeszowa wycofał się ze startu, pierwsze miejsce oddał Pawłowi Poncyliuszowi – politycznemu druhowi Kowala z PiS i PJN. Na koniec zaś – widząc, że sondaże są dla niego samego niekorzystne – oddał „jedynkę" w Warszawie i kandydaturę na premiera Małgorzacie Kidawie-Błońskiej, która nie jest może przedstawicielem konserwatywnego skrzydła, ale jest przedstawicielką umiarkowanej chadecji, nieskorej ani do zbytniego tradycjonalizmu, ani do obyczajowej rewolucji.

W ten sposób wysłał do centrum sygnał – mamy dla was ofertę, nie stoicie – wbrew temu, co mówi Kaczyński – przed wyborem: albo klerykalny PiS, albo nihilizm, ale mamy dla was ofertę.

Pytanie, czy ta operacja nie została wykonana zbyt późno. I czy wiarygodność Schetyny również dla tych wyborców nie stanie się największym problemem dzisiejszej opozycji.