Artysta od rzeczy niemożliwych

Ryszard Peryt – wybitny reżyser teatralny i operowy zmarł po ciężkiej chorobie. Miał 72 lata. Bez niego polska scena będzie zupełnie inna.

Aktualizacja: 23.01.2019 15:34 Publikacja: 23.01.2019 11:29

Ryszard Peryt

Ryszard Peryt

Foto: Fot. M. Belina-Brzozowski

Miał osiągnięcia, godne umieszczenia w księdze rekordów Guinessa. Ale od dawna w polskim teatrze zajmował miejsce osobne. Gdy go zabrakło, trudno będzie znaleźć następców, którzy z taką mocą jak on uwierzą w siłę słowa i muzyki.

Znany był z bezkompromisowo wypowiadanych sądów, co nie zawsze ułatwiało mu życie. Niespokojnym duchem był od młodości. Ostro zaangażował się w protest przeciwko zdjęciu ze sceny w 1968 roku „Dziadów” Mickiewicza w reżyserii Kazimierza Dejmka, potem przeciw agresji na Czechosłowację Z opozycją związany był do końca PRL.

Od początku też nie chciał podążyć utartą drogą. Po studiach aktorskich w warszawskiej szkole teatralnej, pojechał z kolegami z uczelni zakładać teatr w przemysłowych Puławach. Nie było im łatwo, ale o dokonaniach tej grupy zrobiło się tam głośno. Kolejny pokoleniowy teatr, tym razem już muzyczny, założył w 1977 roku w Słupsku razem z innym debiutantem Markiem Weiss-Grzesińskim, nieco starszym Maciejem Prusem, młodym dyrygentem, a dziś dyrektorem muzycznym Opery Narodowej, Grzegorzem Nowakiem. Tam też zadebiutował jako reżyser operowy premierą – nomen omen  – „Dyrektora opery” Mozarta.

Czas prawdziwych, poważnych sukcesów rozpoczął się dla Ryszarda Peryta w 1979 roku, gdy związał się z Teatrem Wielkim w Poznaniu. Zrealizował tam szereg głośnych spektakli, przede wszystkim utworów XX-wiecznych, a zwieńczeniem tego okresu stała się polska premiera „Czarnej maski”, najnowszej wówczas opery Krzysztofa Pendereckiego.

Potem dokonał rzeczy, wydawałoby się, niemożliwej. Dyrektorowi Warszawskiej Opery Kameralnej, Stefanowi Sutkowskiemu na dwusetną rocznicę śmierci Wolfganga Amadeusza Mozarta przypadającą w 1991 roku zaproponował 23 spektakle obejmujące wszystkie utwory sceniczne tego kompozytora (także te nieukończone).

Między 1987 a 1991 rokiem Ryszard Peryt zadanie wykonał. Ze scenografem Andrzejem Sadowskim wykreował teatr wysmakowany estetycznie, oparty na precyzyjnym geście i ruchu, prezentujący dzieła Mozarta w oryginalnym kształcie, bez reżyserskich ingerencji i skrótów. Przez kolejne lata na organizowany latem Festiwal Mozartowski w Warszawie przyjeżdżali widzowie z wielu krajów Europy.

W 1996 roku miał jeszcze bardziej ambitne plany. Zostawszy dyrektorem artystycznego Teatru Narodowego, obejmującego zarówno scenę dramatyczną, jak i operową, postanowił wystawić w ciągu pięciu lat wszystkie opery Giuseppe Verdiego. Miało też być „Wyzwolenie” Wyspiańskiego, „Nie-boska komedia” Krasińskiego, „Zemsta” Fredry, „Hamlet” Szekspira i wiele innych wielkich dzieł. Z planów nic nie wyszło nie tylko dlatego, że nowa ekipa ministerialna ponownie rozdzieliła instytucjonalnie obie sceny. Każdy dyrektor musi godzić się bowiem na rozmaite kompromisy, a on ich nie uznawał.

Schronił się w Warszawskiej Operze Kameralnej. Zajął się Monteverdim, operą barokową, inscenizował Rossisniego, Verdiego, utwory współczesne. Wszystko niezmiennie w tym samym, własnym stylu, niekiedy się powielając, niekiedy osiągając wspaniałe rezultaty. Reżyserował też sporo na scenach zagranicznych. 

Kameralny warszawski teatr stał się w pewnym momencie jego schronieniem przed światem, gdy coraz powszechniej lansowano uwspółcześnianie klasycznych oper i tzw. nowoczesność inscenizacyjną. On to stanowczo odrzucał. Gdy zapytałem go kiedyś, co sądzi o „Don Giovannim” zrealizowanym w Brukseli przez  Krzysztofa Warlikowskiego, niemal wykrzyczał: – U tego reżysera Donna Anna jest używana przez Ottavia. Leży na scenie nakryta futerkiem, on się kładzie u jej stóp i wsuwa się pod futerko, ona śpiewa koloratury imitując orgazm. Leży solistka, leży solista, leży spektakl. Tylko reżyser chodzi w glorii nowoczesności. A to jest bezczelny akt wandalizmu!!! Takie ekscesy wynikają także z tego, że muzykę konsumuje się jedynie poprzez ucho, że muzyki się nie czyta, a wyłącznie się jej słucha.

Ale teatr szedł do przodu, nie oglądając się na Ryszarda Peryta. Coraz mniej  reżyserował, zajął się nauczaniem w warszawskiej Akademii Teatralnej, gdzie współtworzył Instytut Opery, którego celem miało być łączenie działań studentów różnych uczelni: reżyserów, muzyków, śpiewaków, przedstawicieli sztuk plastycznych. Swoim wychowankom nie nakazywał jednak, by przygotowując przedstawienia dyplomowe szli dokładnie jego drogą.

W 2017 roku Ryszard Peryt odżył. Minister Piotr Gliński mianował go dyrektorem nowo powołanej Polskiej Opery Królewskiej, która przygarnęła artystów pozbawionych pracy w Warszawskiej Operze Kameralnej. W ciągu pierwszego sezonu dokonał kolejnej niemożliwej rzeczy: przygotował ze swoim zespołem ponad 70 różnych wydarzeń – pięć premier w gościnnym wnętrzu Teatru Królewskiego w warszawskim Łazienkach, liczne koncerty z muzyką polską od tej najstarszej po Krzysztofa Pendereckiego i Włodka Pawlika. Odbył też podróże po kraju, bo teatr, jak podkreślał Ryszard Peryt, musi pełnić służbę w drodze, docierając do różnych miejsc w Polsce. 

Jako reżyser ostentacyjnie pokazał w Polskiej Operze Królewskiej, że teatr, który on preferuje, nie musi być anachroniczny. Rozpoczął od inscenizacji „Widm” Moniuszki, będących muzyczną wersją II części „Dziadów” Mickiewicza. Stworzył misterium – nastrojowe, skromne, odwołujące się do wyobraźni widza. Z didaskaliów dodał wstęp Mickiewicza do dramatu, „Upiora” oraz fragment inwokacji do „Pana Tadeusza”, wszystko odczytane przez Aktora, który niczym znużony wędrowiec pojawiał się na scenie. Kreujący tę postać Ryszard Peryt potraktował te teksty jako podsumowanie drogi, którą sam przeszedł przez życie. Był już wtedy bardzo chory.

Nie zamierzał się jednak poddawać. Wrócił do Mozarta i ponownym spotkaniem z komediowym arcydziełem, jakim jest „Wesele Figara” pokazał, że  żywy, współczesny spektakl można zrobić z użyciem kilku najprostszych rekwizytów. Trzeba tylko tak poprowadzić śpiewaków, by wydobyli sens z każdego słowa, z każdej nuty. A on to potrafił.

Nadludzkim wysiłkiem przygotował tuż przed Sylwestrem „Straszny dwór” Moniuszki. W planach na luty miał premierę „Orfeusza” Monteverdiego, którego uważał za jednego z największych kompozytorów w dziejach. Ryszard Peryt nie poprowadzi już widzów w mitologiczny świat tego dzieła, ale może to zrobić Polska Opera Królewska. O ile zostaną stworzone warunki, by mogła kontynuować cele wyznaczone jej przez swego założyciela, a właściwie ojca.

Miał osiągnięcia, godne umieszczenia w księdze rekordów Guinessa. Ale od dawna w polskim teatrze zajmował miejsce osobne. Gdy go zabrakło, trudno będzie znaleźć następców, którzy z taką mocą jak on uwierzą w siłę słowa i muzyki.

Znany był z bezkompromisowo wypowiadanych sądów, co nie zawsze ułatwiało mu życie. Niespokojnym duchem był od młodości. Ostro zaangażował się w protest przeciwko zdjęciu ze sceny w 1968 roku „Dziadów” Mickiewicza w reżyserii Kazimierza Dejmka, potem przeciw agresji na Czechosłowację Z opozycją związany był do końca PRL.

Pozostało 90% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Wydarzenia
RZECZo...: powiedzieli nam
Wydarzenia
Nie mogłem uwierzyć w to, co widzę
Wydarzenia
Polscy eksporterzy podbijają kolejne rynki. Przedsiębiorco, skorzystaj ze wsparcia w ekspansji zagranicznej!
Materiał Promocyjny
Jakie możliwości rozwoju ma Twój biznes za granicą? Poznaj krajowe programy, które wspierają rodzime marki
Wydarzenia
Żurek, bigos, gęś czy kaczka – w lokalach w całym kraju rusza Tydzień Kuchni Polskiej
Materiał Promocyjny
Wsparcie dla beneficjentów dotacji unijnych, w tym środków z KPO