Z żartem podchodził do zaszczytów, odznaczeń, czy okazywanych mu dowodów szacunku. Mimo, iż na wózku bywał gdzie trzeba, gdzie wypada pojawiać się ambasadorowi tak ważnej społeczności…

Gościł w Sejmie, u prezydenta, u kolejnych premierów. Ujmował swoją bezpośredniością, siłą, entuzjazmem, ale przede wszystkim niewinnym uśmiechem człowieka pogodzonego z losem, a zarazem niosącego wyjątkową misję, która mu się trafiła. Regularnie czytałem wydawane przez niego od 1994 roku pismo „Integracja”, a kiedy z powodu bezwzględnego rachunku wyników oglądalności pożegnała się z nim TVP SA, w kilka dni przygotowaliśmy prowadzony przez niego magazyn na antenę telewizji komercyjnej Polsat News.

Współpracowaliśmy tak przez kilka lat, do momentu kiedy nasze drogi się rozeszły. Niestety, ludzkie drogi czasem się rozchodzą. Kiedy szukam najpiękniejszych wspomnień o Pawłowskim, przychodzi mi do głowy, że Piotr nauczył mnie czegoś niebywale ważnego, o czym chcę powiedzieć na tych łamach po raz pierwszy. Objaśnił mi szalenie ważną dla niego zasadę człowieczej godności. Zasadę, która mówi, że ludzi ciężko doświadczonych przez los nie należy wyłącznie żałować, że oczekują motywacji, równego traktowania za zdrowymi. Mają przecież jak inni tyle jeszcze przed sobą. Mam wrażenie, że odkąd to zrozumiałem, moje podejście do ludzkiej traumy, nieszczęścia, biegunowo się zmieniło. Dostrzegłem tam, gdzie dotąd była wyłącznie ciemność jakiś rodzaj światła. Piotr był tego codziennym świadkiem i bezpośrednim adresatem.

Gdy dowiedziałem się, że kiedyś jako nastolatek, przed feralnym skokiem do wody, uprawiał koszykówkę, zawsze, gdy się żegnaliśmy, umawialiśmy się w przyszłości na boisku. Głęboko wierzył, że kiedyś wstanie z wózka i zagramy. Ja też w to wierzyłem. I wciąż wierze, bo przecież gdzieś u Boga, gdzie Piotr z pewnością wylądował, muszą być sale gimnastyczne, kosze i sportowe buty. Piotr z pewnością już je włożył. I czeka z piłką w ręku.