Roger Federer zawsze gra u siebie. Tenis Szwajcara jest tak piękny, że nawet gdy w Wimbledonie rywalizuje z Brytyjczykiem, a w turnieju Roland Garros z Francuzem, publiczność jest mu przychylna, bo szanuje artystę. Ale w Nowym Jorku kibice posunęli się za daleko. Novak Djoković nie zasłużył na aż taki chłód, wrogie reakcje przy serwisie i manifestacyjną radość widzów, kiedy popełniał błąd.
Gdy mecz się już skończył (Djoković wygrał 6:4, 5:7, 6:4, 6:4), Serb mógł pokazać kibicom środkowy palec, ale tego nie zrobił, wprost przeciwnie. Jego słowa warto zacytować, bo są dowodem wielkiej klasy: „Roger ma prawo do takiego poparcia, jest fantastycznym tenisistą, wygrał 17 turniejów wielkoszlemowych. Postaram się zrobić wszystko, by w przyszłości zasłużyć na takie uznanie".
To są słowa sportowca mądrego i świadomego swojej wartości, który wraz z awansem w rankingu ATP dojrzewał też jako człowiek, a w Nowym Jorku zafundował sobie największą satysfakcję: wygrał z najgroźniejszym rywalem na oczach wrogiej publiczności.
Federer mógł oczekiwać, że jego nowy, ofensywny tenis (w finale 59 ataków przy siatce, w tym 39 udanych) da mu pierwsze wielkoszlemowe zwycięstwo od Wimbledonu 2012. Tym bardziej że jest też w znakomitej formie fizycznej – podczas półfinałowego meczu ze Stanem Wawrinką mieliśmy wrażenie, że płynął nad kortem i wygrywał od niechcenia punkt za punktem. Ale Djoković pokazał, że znakomita defensywa i przede wszystkim chłodna głowa to klucz do sukcesu, nawet w grze z takim maestro jak Federer.
W czwartym secie Szwajcar miał szansę na przedłużenie meczu, a może nawet na coś więcej. Djoković prowadził 5:2, ale stracił tę przewagę, Federer miał dwie piłki dające mu remis 5:5, lecz żadnej z nich nie wygrał, i po chwili to Djoković cieszył się z drugiego tytułu w Nowym Jorku, zapewne ku rozpaczy 23 000 kibiców.